* Więzienny łobuz znęcał się nad Staruszkiem… Nie podejrzewając, co wydarzy się minutę później… – Page 4 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

* Więzienny łobuz znęcał się nad Staruszkiem… Nie podejrzewając, co wydarzy się minutę później…

Złapał Kowalczuka za nadgarstek w locie i świat się zatrzymał. Metaliczny odgłos uderzenia broni o podłogę zabrzmiał jak wystrzał. Jednym ruchem Iwan wykręcił rękę napastnika i rzucił nim o ścianę. Cios był suchy i brutalny.

Zanim olbrzym zdążył zareagować, starzec już go powalił. Cios był czysty, szybki, cichy, bez krzyku, bez słów. Tłum patrzył w bezruchu. To było jak obserwacja rytuału.

Mężczyzna poruszający się z precyzją kogoś, kto nie walczy, a wykonuje zadanie. Ivan złapał go za kołnierz munduru i zbliżył twarz. Jego wzrok był taki sam jak poprzednio. Pusty, bezosobowy.

Jakby Boris nie był człowiekiem, a celem. „Ostrzegałem cię” – wyszeptał. „Cisza to ostatnia rzecz, jaką słyszą głupcy”. I wtedy koniec został usłyszany.

Suchy chrzęst. Ciało Kowalczuka osunęło się. Olbrzymia Sofijewska upadła na podłogę, nieruchoma, z otwartymi oczami, wpatrzona w przestrzeń. Iwan pozostał tam przez kilka sekund, oddychając głęboko.

Potem puścił ciało, rozejrzał się i poddał się biegnącym przerażonym strażnikom. Nie próbował uciekać, nie tłumaczył się, tylko wyciągnął ręce i powiedział: „Uspokój się. Skończyłem to, co on zaczął”.

Strażnicy zakuli go w kajdanki, drżąc. Nikt nie odważył się go dotknąć bardziej niż było to konieczne. Kilka godzin później wieść rozeszła się po blokach. Kowalczuk nie żył, a starzec wrócił do izolatki.

Sam, jak zawsze, chciał być. W celi trzynastej Iwan znów usiadł na podłodze. Jego czyste dłonie spoczywały na kolanach. Jego oczy były spokojne, zatopione w pustce.

Na zewnątrz dyrektor sprawdzał nowy plik, właśnie wydrukowany. Ale coś się zmieniło w systemie. Iwan Łysenko został przeklasyfikowany na „Poufne”. Nikt nie widział, jak wychodził.

Przy bramie nie zarejestrowano ani jednego pojazdu. O świcie cela była pusta, materac nietknięty. Panowała absolutna cisza, a wśród więźniów zaczęło krążyć zdanie: „Powiadomienie ustne”. Starzec nie uciekł; po prostu wrócił tam, gdzie przetrzymywał go rząd, kiedy go potrzebował.

Od tego dnia nikt w Sofijiwskiej nie nazwał nikogo słabym, bo każdy coś rozumiał. Czasami najcichsza osoba w pokoju to ta, która zabiła wystarczająco dużo, by nie podnosić już głosu. Dziedziniec Sofijowskiej nigdy nie był już taki sam po tym, co stało się z Kowalczukiem. Chociaż cela Iwana była pusta o świcie, jego imię wciąż unosiło się w korytarzach niczym zakazany szept.

Niektórzy twierdzili, że zmarł w izolacji, inni przysięgali, że rząd zabrał go z powrotem do jakiegoś sekretnego miejsca, czarnej dziury, z której nikt nigdy nie wraca. Prawda jednak była bardziej niewygodna: nikt nie wiedział. A w kolonii nieznane jest bardziej przerażające niż jakakolwiek prawda.

Towarzysze Kowalczuka chodzili z pochylonymi głowami, nie mówiąc o nim. Jego ciało zabrano o świcie bez raportów, bez sekcji zwłok, bez żadnego zamieszania. W systemie wewnętrznym wyglądał na przeniesionego z przyczyn medycznych. Kłamstwo, o którym nawet doświadczeni strażnicy nie śmieli dyskutować.

W pokoju monitoringu porucznik Stepan przeglądał klatka po klatce nagranie z poprzedniego dnia. Walka Iwana z Kowalczukiem nie została nagrana. Kamery miały awarię techniczną w momencie konfrontacji. Wróciły do ​​pracy kilka minut później, gdy strażnicy już otaczali ciało.

Stepan wiedział, że to nie był wypadek, i wiedział też, że Iwan nigdy nie był zwykłym więźniem. W izbie chorych pielęgniarz Petrenko rozkładał tacę z lekami, gdy wśród akt znalazł zapieczętowaną kopertę. Bez imienia, bez nadawcy, tylko trzy słowa, napisane stanowczym pismem. Dla Romaniuka.

Osobiste. Wewnątrz znajdowała się kartka papieru z jednym zdaniem. „Przemoc to nawyk, ale prawdziwa siła tkwi w milczeniu”. Petrenko przełknął ślinę i podał kopertę bez słowa.

Romanyuk wziął go, przeczytał w milczeniu i spalił na jego oczach. „Wciąż tu jest” – mruknął. „Kto?” – zapytał Petrenko, choć już znał odpowiedź. Iwan.

W biurze administracyjnym dyrektor więzienia pisał rutynowy raport, gdy w oknie systemu pojawił się komunikat wewnętrzny. Sprawa Łysenki. Dostęp cofnięty. Klasyfikacja wyższa niż władza cywilna.

Mężczyzna przełknął ślinę, zamknął komputer, wstał z krzesła, zamknął gabinet i zapalił papierosa – czegoś, czego nie robił od ponad dziesięciu lat. Po raz pierwszy poczuł, że kolonia nie jest już pod jego kontrolą. Nowy więzień, mężczyzna w średnim wieku skazany za oszustwo bankowe, trafił do celi numer trzynaście, w której Iwan spał od miesięcy. Tej pierwszej nocy spał spokojnie.

Za drugim razem śniło mu się, że ktoś obserwuje go z nóg łóżka. Za trzecim razem obudził się z krzykiem, przysięgając, że starzec o bladych oczach szepnął mu do ucha: „Nie powinieneś tu być”. Następnego ranka został przeniesiony…

Od tamtej pory cela numer trzynaście pozostaje pusta. Tymczasem gdzieś poza oficjalnymi zapisami, nieoznakowany van przejeżdżał przez Polesie. Iwan Łysenko siedział na tylnym siedzeniu z kapturem naciągniętym na głowę. Nie był skuty kajdankami, tylko milczał.

Kierowca był agentem rządowym, ale nie miał na sobie munduru. „Już prawie jesteśmy na miejscu” – powiedział mężczyzna za kierownicą, nie patrząc w lusterko wsteczne. „Dostałeś nowe imię, nową misję i stare duchy”. Iwan nie odpowiedział.

Spojrzał na horyzont, gdzie zachodziło słońce, malując sosny na czerwono. Zamknął oczy i mruknął: „Przemoc nigdy długo nie śpi”. Suchy wiatr z Polesia uderzał w pancerne szyby furgonetki.

Iwan trzymał oczy zamknięte, ale nie spał. Właściwie nie spał od tamtej nocy, od dnia, w którym zbuntował się przeciwko rozkazowi. Samochód jechał opustoszałą drogą, jakby znał drogę bez patrzenia na mapę.

Na desce rozdzielczej urządzenia widniał znaczek ze skrótem jednostki, która oficjalnie nie istniała: GSO. Grupa Operacji Specjalnych. Założona w latach 90. XX wieku w celu realizacji misji wysokiego ryzyka.

Bez śladu, bez świadków, bez zapisów. A Iwan nie był tylko agentem. Był prototypem, modelem. Bałkany.

1996. Miasto podzielone ruinami, dymem i głosami tysiąca języków. Iwan przechadzał się ciemnymi zaułkami ze spokojem człowieka, który nosi śmierć w kieszeni. Jego celem był handlarz bronią powiązany z lokalną mafią.

Kiedy wszedł do taniego pokoju hotelowego, nikt go nie zauważył. Kiedy wyszedł, pięć ciał leżało w milczeniu. Wytarł nóż o zasłonę, spojrzał w rozbite lustro i zobaczył swoje oczy. Ani śladu strachu.

Opanowanie było naturalne, technika perfekcyjna, krew nieistotna. Iwan Łysenko to nie było jego prawdziwe nazwisko. Ta tożsamość została zmyślona, ​​podpisana przez zmarłych oficerów i zarchiwizowana w aktach, które zostały siłą usunięte. Każdy ślad jego dawnego życia został pogrzebany.

Nauczył się żyć jak duch, mówić kilkoma językami, tworzyć broń domowej roboty, zabijać przedmiotami codziennego użytku i znikać w każdym wrogim otoczeniu. Jego przełożeni nazywali go chirurgiem, człowiekiem, który nigdy nie popełnił błędu przy nacięciu. Afryka, 2002.

Iwan był już stary, ale wciąż groźny. Otrzymał bezpośredni rozkaz wyeliminowania celu powiązanego z komórkami terrorystycznymi. Po dotarciu do osady zastał skromną chatę. W środku byli kobieta, ranny mężczyzna i dziecko.

Celem był jego ojciec, ale Iwan nie nacisnął spustu. „On nie jest moim wrogiem” – powiedział, patrząc na młodego mężczyznę, który mu towarzyszył. Fanatyczny młodzieniec próbował wypełnić swoją misję. Iwan zabił go jednym ciosem.

Potem zniknął. Wrócił na Ukrainę nielegalnie, z fałszywymi dokumentami, latami żyjąc w ukryciu. Ale nie było spokoju, tylko wino. Każdy świt przynosił tę samą myśl.

Ileż twarzy wymazałem i ilu zasługiwało na to, by pozostać przy życiu, dopóki go nie odnaleziono. Ale zamiast zwykłej celi, zaoferowano mu bezpieczny dom. Sofijewska stała się jego grobem i schronieniem. Rząd potrzebował jego zniknięcia.

Ale w miejscu, gdzie mogli mieć go na oku. Furgonetka zatrzymała się przed starą, opuszczoną bazą wojskową pośrodku stepu. Na zewnątrz czekało dwóch mężczyzn w garniturach. Żadnych insygniów, żadnych słów.

Tylko delikatny gest. Wyszedł, wciąż mając na sobie kaptur. Dopiero gdy metalowe drzwi zamknęły się za nim, zdjęli mu kaptur. „Witamy ponownie” – powiedział znajomy głos.

To był agent Maksim Tkaczenko, młodszy, ale wyszkolony przez Iwana dekady temu. „Dlaczego teraz?” – zapytał Iwan bez emocji. „Bo świat znów się zanieczyścił, a ludzie, którzy potrafili go oczyścić, prawie wszyscy wymarli”. Iwan westchnął.

„Już nie jestem tą osobą”. „Ale on wciąż jest w tobie”. Cisza. „Potrzebujemy cię ten ostatni raz”.

Iwan powoli odwrócił się do akt leżących na biurku. Jego oczy, twarde jak stal, wpatrywały się w nie. „Wybierz dobrze cel, Maksym”. „Już wybraliśmy…”

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

3 zabiegi przeciwzmarszczkowe, które odmłodzą Twoje dłonie, jeśli masz ponad 40 lat

2. Maseczka bananowo-miodowa Ta maseczka nawilża skórę dłoni i redukuje niedoskonałości. Składniki: 1 dojrzały banan, 2 łyżki miodu Sposób przygotowania: ...

Rosti z cukinii: proste i szybkie danie!

W misce ubij jajko i dodaj odciśniętą cukinię. Dodaj starty parmezan, mąkę, posiekany czosnek (jeśli używasz), sól i pieprz. Dobrze ...

Zachowaj Chłód w Domu na Farmie: 10 Skutecznych Wskazówek i Porad

FAQ 1. Czy zasłanianie okien naprawdę działa? Tak, ogranicza przenikanie ciepła przez szyby, dzięki czemu wnętrze domu pozostaje chłodniejsze. 2 ...

Kiedy dwa dni wcześniej wróciłem z podróży służbowej, toaleta, łazienka i kuchnia w moim domu były zdewastowane

Rozłączyłem się. W weekend spotkałem Ricka w sklepie z narzędziami. Był sam, zgarbiony, z postawą pozbawioną pewności siebie. Kiedy mnie ...

Leave a Comment