„To ktoś taki jak ty, ale bez sumienia”. Iwan zamknął oczy. Wiedział, że to będzie jego ostatnia misja. Śmierć Borysa Kowalczuka nie pozostawiła spokoju, ale coś gorszego – ciszę pełną ambicji.
Sofijiwska zawsze miała króla, a kiedy król upada, wilki wyczuwają nowego gracza na tronie. Nazywał się Roman Bondarenko, pół-Irlandczyk, pół-potomek Kozaków zaporoskich. Były wojskowy, skazany za dowodzenie komórką ekstremistów, która wysadziła budynek administracyjny w obwodzie odeskim. Bondarenko nie był tak potężny jak Kowalczuk, ale miał coś bardziej niebezpiecznego – wizję.
Dostrzegł szansę w chaosie. „Niedźwiedź nie żyje” – powiedział do grupy więźniów w upalny wieczór. Ale lew już się obudził. Nerwowy śmiech rozniósł się po dziedzińcu.
Nikt mu nie przeszkodził i już w następnym tygodniu Roman Bondarenko rozpoczął reorganizację władzy, rozdając papierosy, negocjując przysługi z najbardziej skorumpowanymi strażnikami, chroniąc zagrożonych więźniów i pobierając od nich opłaty. W niecały miesiąc tron miał nowego właściciela. Imię, którego nikt nie wypowiedział.
Ale było imię, którego nikt nie śmiał wypowiedzieć: Iwan Łysenko. Choć nie było go już w Sofijiwskiej, jego cień wciąż wisiał na murach. Niektórzy wierzyli, że nie żyje, inni twierdzili, że to tylko legenda wymyślona przez strażników, by stłumić strach. Bondarenko nie wierzył w legendy.
„Starzy ludzie nie zabijają olbrzymów, to się zdarza tylko w bajkach” – powiedział kpiąco. Ale jego śmiech zawsze cichł, gdy nowy strażnik wspomniał nazwisko Łysenki, a weterani odwracali wzrok. Cela trzynasta. Nie mogąc zrozumieć dlaczego, cela trzynasta została zamknięta; nie przydzielono żadnego nowego więźnia, żaden oficer nie wyjaśnił powodu.
To było tak, jakby kolonia zachowywała tę przestrzeń dla kogoś, kto prędzej czy później wróci. A kiedy ta fraza pojawiła się, wypisana z chirurgiczną precyzją na stalowych drzwiach, strach powrócił. Cisza powraca, kiedy jest potrzebna.
Podpisano I-L. System chce odzyskać to, co swoje. Tymczasem w Kijowie, w pozbawionym okien podziemnym biurze, zmęczony generał przeglądał akta. Łysenko był skuteczny.
„Potrzebujemy go do tej pracy, Orionie. Co jeśli odmówi?” – zapytał młody analityk siedzący obok niego. „Nie odmówi; ma kod”.
A jeśli złamie ten kod? Generał uśmiechnął się spokojnie. „Wtedy wyślemy Bondarenko”. Cisza.
„Roman Bondarenko? Więzień? Jest tam z jakiegoś powodu?” Analityk zawahał się.
Naprawdę chcesz ich umieścić w tym samym miejscu? Chcę, żeby jeden zaciągnął drugiego na sam dół. Jeden umrze, a drugi zadecyduje, kto pozostanie człowiekiem. Spotkanie zostało umówione.
Po powrocie do Sofijiwskiej Bondarenko otrzymał zapieczętowaną wiadomość, niepodpisaną, bezimienną, zawierającą jedynie zdanie: „Czy jesteś gotowy odziedziczyć tron, czy umrzeć, siedząc na nim?”. Bondarenko ścisnął papier w palcach i uśmiechnął się. Ktokolwiek to wysłał, miał otrzymać odpowiedź. Tej samej nocy w Celi 13 włączyły się kamery.
Pojawił się nowy wpis w systemie D-21. Iwan Łysenko. Powrócił. Blok S…
Nikt nie widział tłumaczenia. Nikt nie widział otwartych drzwi. Dopiero o świcie materac się zapadł, a na nim leżał nowy zeszyt. Na pierwszej stronie było jedno zdanie.
„Co zaczyna się od krwi, kończy się tylko ciszą”. Tego świtu światła ulicy Sofijskiej zamigotały trzy razy z rzędu. Wzór rozpoznawalny tylko przez doświadczonych strażników, którego nikt nie odważył się skomentować. To był sygnał.
Coś się działo za kulisami. Wewnętrzny system protokołów automatycznie zmienił klasyfikację jednego więźnia. Iwana Łysenki. Nieaktywny.
Szybko. Bez autoryzacji, bez umówionego spotkania, bez pochodzenia. Następnego ranka na dziedzińcu było więcej ludzi niż zwykle.
Bondarenko krążył między więźniami jak generał wśród żołnierzy. Ale coś mu nie pasowało. Rozległy się szepty, przelotne spojrzenia, niewidzialne napięcia, których nawet on nie potrafił opanować.
A potem pojawił się Iwan Łysenko. Bez eskorty, bez hałasu. Po prostu szedł spokojnie, jakby znał każdy zakamarek tego miejsca. Cisza zapadła niczym eksplozja.
Bondarenko odwrócił się powoli. „A więc to prawda” – powiedział, zderzając się z nim. Duch powrócił. Iwan zatrzymał się kilka metrów dalej.
Jego spojrzenie było neutralne, ale było w nim coś jeszcze. Absolutne skupienie. „Nie powinieneś był się w to mieszać” – odpowiedział cicho. „Ja?” Bondarenko zaśmiał się wyzywająco.
„Przywieźli mnie tu specjalnie, wiesz o tym. Postawili nas na tym samym poziomie. Teraz musimy tylko zobaczyć, kto zostanie na nogach”.
Iwan się nie poruszył. „Po co przyszedłeś, Bondarenko?” „Jak zawsze. Żeby przejąć kontrolę, a potem wszystko spalić”.
Iwan westchnął. „Wtedy zaoszczędzimy kilka kroków”. Ale walka nie zaczęła się na tym.
W pokoju kontroli o zaostrzonym rygorze porucznik Stepan Romanyuk przeglądał stare archiwum z 1999 roku. Nie miało ono oficjalnej nazwy, tylko kod. Projekt Lucyfer. Dokument szczegółowo opisywał program wywiadu wojskowego i eksperymenty z zakresu wojny psychologicznej.
Młodzi żołnierze wysyłani na tereny działań wojennych bez nadzoru, szkoleni, by dać upust swojej naturalnej bezwzględności. Wśród nazwisk znalazł się Roman Bondarenko, a na liście nieoficjalnych instruktorów – Iwan Łysenko. Romanyuk poczuł, jak serce wali mu w piersi.
Znają się, pomyślał. Iwan go wyszkolił, a teraz zostali umieszczeni w tej samej kolonii. To, co miało się wydarzyć, nie było przypadkiem.
To było uzgadnianie rachunków. Stłuczone lustro. W celi trzynastej Iwan spojrzał w małe, pęknięte lusterko. Jego odbicie było rozbite.
Każda linia, każda blizna była wspomnieniem kogoś, kogo zabił, albo czegoś, co stracił. Pamiętał Bondarenko jako młodego, niecierpliwego, spragnionego konfliktu. Pamiętał też, kiedy ostatni raz go widział…


Yo Make również polubił
Ta roślina zabija 86% komórek raka płuc
„Mówisz ośmioma językami?” – wybuchnął śmiechem milioner. Ale jej odpowiedź zburzyła jego świat.
Woda z ogórkiem, cytryną i cynamonem: naturalny środek, za który podziękuje Ci Twoje ciało
Kobieta odnajduje zgubiony pierścionek zaręczynowy 13 lat później… trzymając w dłoni marchewkę.