Komisja zapytała ją wprost: „Czy wiedziałaś, że to, co robisz, jest nielegalne?”. Olga skinęła głową. „Czy twoim celem jest uniknięcie wyroku śmierci, czyli dożywotniego więzienia?”. Powoli pokręciła głową.
„Nie uciekam i nie boję się śmierci, ale nie chcę, żeby zabrała mnie, niczego po sobie nie zostawiając. Byłam córką, żoną i studentką, ale nigdy nie byłam matką. Jeśli mam umrzeć po urodzeniu tego dziecka, to się zgadzam”. Podczas kolejnego przesłuchania Roman Jurjewicz Nadieżdin odpowiedział na to samo pytanie.
Dlaczego jej pomógł? Nie odwrócił wzroku i mówił powoli, ale wyraźnie. Bo to było jedyne, co mogło uratować jej życie. Nie prosiła o nic dla siebie, tylko o to, by dać życie innej duszy.
To była jej ostatnia wola. Te słowa nie usprawiedliwiały go ani nie łagodziły kary, ale wszyscy obecni na przesłuchaniu milczeli. Każdy zajrzał w cień własnego serca, bo winni nie zawsze są całkowicie źli. Nawet w najciemniejszych zakamarkach może zrodzić się iskra światła – w sercu.
Dziecko w mroźną zimową noc. Więzienie pogrążyło się w ciemności. W pilnie strzeżonej celi nr 17 Olga Pietrowna Kowalewa napisała list. Jej pismo było drobne, drżące, ale staranne.
Każdy list był jak tchnienie jej ostatnich sił. Papier był starym opakowaniem po lekarstwie. Ołówek był złamanym grafitem znalezionym podczas sprzątania poprzedniego dnia. Nie prosiła o długopis ani papier; nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, że pisze.
List nie był adresowany do sądu ani rodziny, a tylko do jednej osoby: pani Swietłany Nikołajewnej Morozowej, zastępczyni dyrektora, znanej ze swojej surowości, wyostrzonego słuchu i wieloletniego doświadczenia więziennego. Pielęgniarka dyżurna przypadkowo znalazła list ukryty w starym ręczniku obok tacy z jedzeniem. Swietłana nie przeczytała go od razu; powoli poszła do swojego gabinetu, zamknęła drzwi, zgasiła światło i zapaliła lampkę na biurku. Miała wiele raportów i skomplikowanych spraw, ale żaden dokument nie uścisnął jej dłoni tak bardzo, jak ten list od Olgi.
Olga nie błagała, nie narzekała, nie obwiniała. Mówiła głosem kobiety o sercu matki. „Kiedy zamykam oczy, słyszę tylko kroki strażników na korytarzu, a życie stopniowo ze mnie uchodzi. Oczekiwanie na śmierć jest ciszą, ale coś we mnie się porusza, małe, żywe.
„Kto żyje, nigdy nie umiera”. Nie wyjaśniła swoich powodów ani nie ujawniła planów, pisząc jedynie: „Wiem, że złamałam prawo, ale chciałam chociaż raz dać życie dziecku. Znam prawo i wiem, że to, co zrobiłam, było błędem, ale wiem też, że nigdy nie byłam bezpieczna”.
„Nie chcę żyć, chcę, żeby to dziecko żyło bezpiecznie, a nie w strachu”. Gdy doszła do pewnego wersu, słowa zaczęły drżeć, litery przesunęły się w prawo, ołówek niemal rozdarł papier. „Jeśli to możliwe, chcę urodzić moje dziecko w zdrowym i czystym otoczeniu. Nie spodziewam się, że będę go długo trzymać, chcę tylko zobaczyć, jak chociaż raz otworzy oczy”.
Swietłana Nikołajewna Morozowa zatrzymała się na tym wersie. Jej wzrok był wpatrzony w atrament, który gęstniał. Ołówek Olgi był na skraju złamania. W tym momencie przeczytała: „Pani Swietłano, nie znam pani prawdziwego imienia ani wieku, ale czuję, że kiedyś była pani bezpieczna”.
Swietłana przeczytała te słowa i powtarzały się wielokrotnie. To było coś starego w jej wnętrzu, nagle rozdarte po wielu latach. Podczas służby urodziła dziecko w siódmym miesiącu ciąży. Była deszczowa noc.
Dziewczynka przeżyła zaledwie kilka godzin, z wciąż zamkniętymi oczami, i zmarła w ramionach matki. Swietłana nigdy nie wyszła za mąż ani nie miała dzieci, poświęcając życie pracy w więzieniu. Przenosiła się z jednego zakładu do drugiego, piastując różne stanowiska, ale pozostała zimna, niczym mur między nią a wszystkimi więźniami. Jednak tej nocy, czytając słowa Olgi, mury zniknęły, a pozostały dwie kobiety.
Jedna straciła córkę, druga nigdy nie była matką, ale rzuciła wyzwanie śmierci, by mieć jedyną szansę na urodzenie dziecka. Swietłana powoli złożyła list. Ciepło listów wciąż było wyczuwalne w jej dłoni. Milczała, po prostu siedziała pod lampą, kładąc dłoń na piersi i nie ruszając się przez długi czas.
Stara rana znów zaczęła krwawić. Rozdział 8. Spotkanie awaryjne. Następnego ranka, przed wschodem słońca, wszystkie wewnętrzne telefony kolonii zaczęły dzwonić jednocześnie.
O ósmej rano w każdym dziale rozległ się komunikat. Obowiązkowe zebranie ogólne wszystkich pracowników. Nikt nie pytał dlaczego. Wszyscy wiedzieli, co ich czeka…
Yo Make również polubił
38-letni mężczyzna z rakiem żołądka: 3 resztki jedzenia w lodówce mogą powodować raka.
starty imbir, cebula, czosnek, sok z cytryny i miód. Jedna łyżeczka dziennie
Mój narzeczony wrzucił mnie do basenu podczas sesji zdjęciowej ze ślubu – ale reakcja mojego ojca uciszyła cały tłum
4 wskazówki, jak naturalnie oczyścić płuca i uniknąć chorób