Chyba powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak, gdy tylko skręciłam w Maple Street. Pręgowany kot pani Henderson – ten, który zazwyczaj rozwalał się na moim ganku, jakby był jego właścicielem – był ewidentnie nieobecny. Nigdzie nie było widać rzędu samochodów, które powinny stać wzdłuż mojego podjazdu na nasze coroczne spotkanie z okazji Święta Dziękczynienia. Nawet lampa na ganku, którą zawsze zostawiałam zapaloną, gdy spodziewałam się gości, była zgaszona w listopadowym zmierzchu.
Mimo to, wyczerpanie po trzydniowym odosobnieniu medytacyjnym przytępiło moje zwyczajowo wyostrzone instynkty. Kiedy niechętnie zgodziłam się na zaproszenie Siostry Catherine na rekolekcje w ciszy w Ośrodku Rekolekcyjnym św. Marii, dałam jasno do zrozumienia mojemu synowi, Robertowi, że wrócę do domu o czwartej po południu w Święto Dziękczynienia. To mnóstwo czasu, żeby dokończyć przygotowania do rodzinnego obiadu o szóstej. Zapewnił mnie, że do tego czasu dom będzie pusty, bo wszyscy przylatują razem z lotniska.
Idealny moment — przynajmniej tak myślałem.
Wjechałam na podjazd dokładnie o 15:55, z satysfakcją zauważając, że punktualność pozostała jedną z moich mocniejszych zalet w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Cicha okolica, z trawnikami usłanymi liśćmi i dymem unoszącym się z kominów, uosabiała wszystko, co kochałam w Nowej Anglii późną jesienią. Mieszkałam w tym domu w stylu kolonialnym przez czterdzieści trzy lata, wychowałam w nim syna i nigdy nie brałam pod uwagę przeprowadzki gdzie indziej – pomimo uporczywych sugestii Roberta i Bethany, żebym zmniejszyła mieszkanie do czegoś „bardziej przystępnego”.
Jakby dom z czterema sypialniami, w którym przez cztery dekady udzielałam lekcji gry na pianinie, nagle przestał być moim domem, i to tylko dlatego, że obchodziłam kolejne urodziny.
Wziąłem małą torbę podróżną z siedzenia pasażera i ruszyłem znajomą, kamienną ścieżką, w myślach analizując, co jeszcze trzeba przygotować na kolację. Indyk był już upieczony i gotowy do pieczenia. Sos żurawinowy został przygotowany dwa dni wcześniej. Ciasta – zarówno dyniowe, jak i pekanowe – czekały w zamrażarce. Pozostało tylko ostateczne wykonanie, choreografia, którą dopracowałem co do minuty po dekadach ćwiczeń.
Klucz płynnie przekręcił się w zamku, usłyszałam znajomy opór tuż przed kliknięciem zapadki, a na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech.
Dom.
Pomimo panującego w odosobnieniu spokoju, nie ma nic lepszego niż powrót do własnej przestrzeni.
„Dzień dobry” – zawołałem, wchodząc do środka, choć nie spodziewałem się żadnej odpowiedzi.
W holu było ciemno, ale z salonu sączyło się słabe światło. Zmarszczyłam brwi, pewna, że nie zostawiłam żadnej włączonej lampy przed wyjściem. Odłożyłam torbę i sięgnęłam do włącznika ściennego.
„Na twoim miejscu bym tego nie robił” – dobiegł chropawy głos z cienia mojego salonu. „Te stare oczy nie przyzwyczajają się już do jasności tak jak kiedyś”.
Zamarłem, a moje serce zaczęło bić w rytmie staccato, który zaimponowałby moim najbardziej zaawansowanym uczniom gry na fortepianie.
Tam, ledwo widoczny w słabym blasku pojedynczej lampy stołowej, siedział mężczyzna w moim ulubionym bujanym fotelu. Był chudy, z czupryną siwych włosów i sękatymi dłońmi starannie złożonymi na tartanowym kocu.
„Kim jesteś?” – zapytałam, a mój głos był pewniejszy, niż się czułam. „I co robisz w moim domu?”
Staruszek otworzył jedno zaropiałe, niebieskie oko i spojrzał na mnie zaskakująco ostro. „Arthur Caldwell. Ojczym Bethany. A właściwie mąż jej matki. Ojczym sugeruje, że brałem udział w jej wychowaniu, czego z całą pewnością nie zrobiłem”.
Ponownie zamknął oko, jakby rozmowa wymagała od niego zbyt dużego wysiłku.
„Jeśli chodzi o to, co tu robię” – kontynuował – „miałem raczej nadzieję, że mógłbyś rzucić światło na tę szczególną tajemnicę”.
Stałem bez słowa, próbując przypomnieć sobie imię.


Yo Make również polubił
Wszystkie sposoby wykorzystania sody oczyszczonej do czyszczenia całego domu
Rośliny, które latem zamieraja w doniczkach (i jak je uratować bez przenoszenia!)
Mój ojciec napisał chłodno: „Wyrzekam się ciebie. Porozmawiaj z moim prawnikiem”. Odpowiedziałem: „Dobrze”. Potem wypłaciłem im każdego dolara, którym ich wspierałem. 12 godzin później,
Zwierzęta w jelitach?