Szybko otworzył drzwi. Miał na sobie ciepły sweter i trzymał książkę. „Walka? Co się stało? Wszystko w porządku?” Nie wiedziałam, jak zacząć.
Stałam tam, w milczeniu, nie rozbierając się, tylko patrząc na niego. Zorientował się, że coś jest nie tak. Odłożył książkę, zaprowadził mnie do kuchni i nalał herbaty.
„Usiądź. Co się stało?” Oparłem ręce na kolanach, spojrzałem w kubek, a potem na niego. „Kola.
„Jestem w ciąży”. Zamarł. Czajnik cicho brzęczał na kuchence, a za oknem zaczęła świszczeć śnieżyca, jakby sama natura wstrzymała oddech. Nie mógł w to uwierzyć.
„Co?” „Walia. Czekaj. Jesteś pewna?” Zrobiłam test dziś rano.
Są dwie linie. Czuję wszystko. To nie pomyłka.
Ja… ja naprawdę jestem w ciąży. Wstał, podszedł do okna, stał tam długo, nic nie mówiąc. A potem nagle się roześmiał.
Wow. To niesamowite. Nie potrafiłem stwierdzić, czy śmiał się z radości, szoku, czy z czystego szaleństwa sytuacji.
Przestraszyłem się jeszcze bardziej. „Nie jesteś zły?” Podszedł do mnie, usiadł obok i wziął mnie za rękę. Drżała.
„Walja…” Nie jestem zła. Jestem zszokowana. „Ale…” „Jeśli to się stało…” „To musiało tak być.
Damy radę. Ja… – Spojrzałam na niego i nie mogłam uwierzyć. Łzy napłynęły mi do oczu.
Przytulił mnie. Mocno. Naprawdę.
„Nie jesteś sama, Wala. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz”. I w tym momencie, po raz pierwszy tego dnia, poczułam, że strach mnie opuszcza.
Nie zniknął całkowicie. Ale stał się cichszy. Poczułem, jak coś nowego rodzi się w mojej piersi.
Nie tylko dziecko, ale i wiara. Wiara, że nawet w wieku 61 lat życie może zacząć się od nowa. Po tym wieczorze u Mikołaja wróciłam do domu zupełnie inna osoba.
To było tak, jakby otworzyła się we mnie nowa przestrzeń duszy. Ciepłe, ale kruche. Jak lampa, którą właśnie zapalono w ciemnym pokoju.
Siedzieliśmy tam długo w milczeniu. Trzymał mnie za rękę, a ja po prostu patrzyłam mu w twarz i próbowałam zrozumieć. Czy to prawda? Czy to wszystko prawda? Powoli szłam do domu.
Śnieg nie wydawał się już taki zimny. Nawet chrzęst pod stopami wydawał się cichszy. Ale w mojej głowie wciąż rozbrzmiewał niespokojny głos.
A co dalej? Bo życie to nie tylko uczucia. To rzeczywistość. To lekarze.
To wiek. To rodzina. To strach.
I nieważne, jak bardzo starałam się być silna, wciąż czułam się zagubiona. Następnego ranka obudziłam się wcześnie. Wciąż było ciemno.
Piec dawno już wystygł, a powietrze w domu było chłodne. Dorzuciłem drewna, zaparzyłem herbatę z miodem i usiadłem przy oknie. Patrzyłem, jak niebo powoli szarzeje.
Moje palce owinęły się wokół kubka. Gorąca ceramika działała kojąco. Moje myśli krążyły wokół jednego.
Doktorze. Muszę iść do lekarza. Muszę się upewnić, że wszystko w porządku.
Że to naprawdę była ciąża. Że dziecko jest całe i zdrowe, o ile w ogóle jest. Wiedziałam, że nikt w naszej wiosce mi nie pomoże.
Jedyną osobą tutaj jest ratownik medyczny, Galina Pawłowna, która już dawno przeszła na emeryturę i trzęsą jej się ręce. Postanowiłem więc pojechać do szpitala rejonowego w Połtawie. To daleko.
Autobus jeździ tam dwa razy w tygodniu. Podróż jest długa i śliska. Ale nie było wyboru.
Nazywam moją córkę Eleną. Mieszka w Czerkasach. Ma dwójkę dzieci i męża.
Nie rozmawiamy zbyt często, ale i tak czułam, że muszę jej to powiedzieć. Przynajmniej trochę. Lena, kochanie.
Czuję się trochę niedobrze, muszę iść do lekarza. Możesz mnie przenocować przez kilka dni? Jasne, mamo. Co się dzieje? Kaszlesz? Masz gorączkę? Nie, tylko jakieś dziwne objawy.
Nie mamy lekarzy. Pomyślałem więc, że lepiej będzie się upewnić. Nie mogłem jej powiedzieć przez telefon.
Nie mogła. Głos jej drżał, serce waliło. I ona to czuła.
Mamo, przerażasz mnie. Mówisz serio? Opowiem ci wszystko, jak dojadę, dobrze? Następnego dnia wsiadłam do autobusu. W małej torbie podróżnej miałam ciepły sweter, bieliznę i test.
Tak, wziąłem go ze sobą jako dowód. Mój notes, mój paszport. Jechałem, patrząc przez okno na mijające sosny, wiejskie drogi i oblodzone pola.
Ludzie w autobusie milczeli. Niektórzy drzemali, inni jedli paszteciki. A ja trzymałam torbę mocno na kolanach, jakby zawierała coś cennego.
Kiedy dotarłam do Leny, od razu wszystko zrozumiała. Przytuliła mnie i mocno przytuliła. „Mamo, co się stało?” „Córeczko, proszę usiądź.
Trudno będzie w to uwierzyć. Ale chyba jestem w ciąży”. Z początku nie wierzyła.
Zaśmiała się. „Mamo, co się stało? Nie mogłaś… W twoim wieku…” „Lena, nie jestem szalona. Test jest pozytywny.
Czuję wszystko. Nie żartuję. Śmiech zniknął z jej twarzy.
Wstała, podeszła do okna i stała tam dłuższą chwilę. „Mamo… Czy to… Czy to w ogóle możliwe?” „Podobno tak. Nie wiem jak.
Ale to prawda. Pójdę do szpitala i wszystko sprawdzę.
Milczała. Wyjrzała przez okno. Potem odwróciła się do mnie i nagle podeszła.
Przytuliła mnie mocno. „Pójdę z tobą. Pójdziemy.”
Razem”. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że może wcale nie jest tak źle. Że może to nie był przypadek.
Może dostałem kolejną szansę. Szansę na przeżycie nie tylko starości, ale nowego życia, pełnego strachu, ale i światła. Dotarliśmy do szpitala wcześnie rano.
Było ciemno, jakby noc jeszcze się nie skończyła, mimo że była prawie ósma. Śnieg padał cicho, delikatnie, a wszystko wokół zdawało się poruszać w zwolnionym tempie. Szedłem obok Leny po zaśnieżonym chodniku, trzymając ją za łokieć.
Mocno ścisnęła mnie za rękę i to było wszystko. Troska, troska, miłość. Szpital powiatowy był szary, betonowy, z łuszczącymi się ścianami i śliskim gankiem. Ale w środku pachniało czystością. Wybielacz, leki i odrobina kawy ze starego automatu przy wejściu.
Weszliśmy na trzecie piętro, na oddział ginekologiczny. Przed drzwiami stała kolejka młodych kobiet, prawie wszystkie z okrągłymi brzuchami. Od razu poczułam się jak outsiderka.
Ja jestem stary, oni są młodzi. Przybyli tu po szczęście. I nie wiem po co.
Kiedy pielęgniarka zawołała moje nazwisko, wstałam i poczułam, jak serce wali mi jak młotem o żebra. Lena szła ze mną, trzymając mnie za ramię. W gabinecie powitała nas kobieta około 50 lat.
Lekarz. Surowy, w okularach na łańcuszku i przenikliwym spojrzeniu. „Walentina Petrenko?” „Proszę wejść”.
Proszę usiąść. Usiadłem. Zdjąłem płaszcz i szalik.
Trzęsły mi się ręce. „Co ty tu robisz?” Wyjąłem test z torby i położyłem go przed nią.
— Przepraszam. Wiem, jak to brzmi. Ale ja… jestem w ciąży.
Mam 61 lat. Uniosła brwi. W milczeniu wypełniła test.
Zbadała mnie. Potem spojrzała na mnie. „Jesteś pewien? Test jest pozytywny”.
I są objawy. Czuję to. To nie może być przypadek.
Westchnęła i wstała. „Dobrze. Zrobimy USG i badania krwi.”
On ci wszystko pokaże. Lena usiadła obok mnie. Ścisnęła moją dłoń.
W jej oczach malował się niepokój. Czekaliśmy prawie godzinę. Serce mi podskoczyło, a potem zaczęło walić tak mocno, że się przestraszyłem.
Wszyscy wokół to usłyszeli. W końcu zaproszono mnie do gabinetu USG. Leżąc na stole zabiegowym, wpatrywałam się w sufit i modliłam się.
Lekarka milczała. Długo przesuwała sondę po brzuchu. Potem ekran się zatrzymał.
„Tutaj” – powiedziała cicho. „Patrz”. Odwróciłem głowę i zobaczyłem maleńką plamkę na czarno-białym tle.
Puls. Mały, jak ziarenko maku. Ale żywy.
Moje serce bije. Zaparło mi dech w piersiach.
Czy to… prawda? To dziecko. Tak. Bardzo wcześnie.
Ale ciąża jest. Prawdziwa. Nie słyszałem o niczym innym.
Dzwoniło mi w uszach, łzy napłynęły mi do oczu. Spojrzałem w tamto miejsce i nie mogłem uwierzyć, że życie znów zaczyna się we mnie formować. We mnie.
Starsza kobieta, która od dawna ma wnuki. Po USG wyszłam, usiadłam na korytarzu i zakryłam twarz dłońmi. Lena mnie przytuliła i mocno przytuliła.
– Mamusiu, to prawda? Wszystko w porządku? – Tak, kochanie. Serduszko bije. Maleńkie.
Ale żyje. Ona też wybuchnęła płaczem. A potem, na samym środku szpitalnego korytarza, otoczeni obcymi ludźmi i zapachem antyseptyku, usiedliśmy razem, przytulając się do siebie i płakaliśmy.
Nie ze strachu. Ale z faktu, że wszystko w środku się zmieniało. Całkowicie.
I na zawsze. Po tym, jak Lena i ja wyszliśmy ze szpitala, świat wokół nas wydawał się inny. Powietrze wydawało się czystsze.
Światło było łagodniejsze. Nawet wiatr. Zimny lutowy wiatr wydawał mi się łagodniejszy. Szłam powoli, trzymając Lenę za ramię i nieustannie przyciskając dłoń do brzucha. Tam, pod warstwami swetra i płaszcza, kryło się maleńkie serduszko, bijące w rytm mojego.
W moim wnętrzu panowała cisza. Szliśmy w milczeniu przez zaśnieżone ulice, aż wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy do domu, do Leny. Siedziałam w samochodzie, patrząc przez okno, czując się jednocześnie całkowicie krucha i niewiarygodnie silna…
Yo Make również polubił
Wyeliminuj kryształy kwasu moczowego ze stawów dzięki temu prostemu sposobowi na bazie ogórka
Babciny Przepis na Imbir: Oczyść Wątrobę i Płuca w Naturalny Sposób
10 najlepszych domowych sposobów na zapalenie stawów
Trufle kokosowe i czekoladowe