* Zaszłam w ciążę mając 61 lat i prawie umarłam ze strachu, gdy miałam USG… – Page 4 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

* Zaszłam w ciążę mając 61 lat i prawie umarłam ze strachu, gdy miałam USG…

W sklepie panowała cisza. Ludzie patrzyli, niektórzy ze współczuciem, inni z obrzydzeniem.

I nagle szalik spadł mi pod nogi. Spojrzałam w górę. To była Masza, wnuczka mojej sąsiadki Anny Grigoriewnej.

Ma jakieś dziesięć lat. Podeszła do mnie i powiedziała: „Trzymaj się, babciu Wala. Jesteś silna”.

O mało się nie rozpłakałam. Ani z bólu, ani z powodu tych słów. Dziewczynka powiedziała to, czego tak bardzo potrzebowałam.

Zrozumienie, wsparcie, żadnych pytań, żadnych osądów. Po prostu życzliwość. Wróciłem do domu i długo siedziałem przy oknie.

Myśli, które bałam się wypowiedzieć na głos, odbijały się echem w mojej głowie. Co, jeśli mają rację? Co, jeśli naprawdę zwariowałam? Co, jeśli nie potrafię? Ale potem znów położyłam rękę na brzuchu. I zdawało się, że to wyczuł i poruszył się.

Cisza. Jak odpowiedź. I usłyszałem głos w środku.

Własne. Czyste. Spokojne.

„Nie, Wala, nie jesteś sama. On jest z tobą. I jesteś silniejsza, niż myślisz.”

Tego samego wieczoru przyszedł Mikołaj. Po cichu postawił na stole słoik świeżego twarogu i termos z sokiem z borówki brusznicy. „Wyglądasz dziś blado”.

„Znowu ktoś cię obraził?” Pokręciłem głową. „Jestem po prostu zmęczony. Ludzie mi nie wierzą.

Łatwiej im się śmiać.” Usiadł obok niej i spojrzał jej w oczy.

Ale ty nie żyjesz dla nich. I nie dla nich jest rodzenie. To dla ciebie.

I urodzisz. I wszystko będzie dobrze. Jestem z tobą.

Skinąłem głową. I po raz pierwszy od kilku dni miałem ochotę się roześmiać. Tak po prostu.

Naprawdę. Z ulgi. Z wdzięczności.

Bo jest blisko. Bo nie odszedł. Bo się nie bał.

Tej nocy długo nie spałem. Leżałem. Słuchałem, jak woda z topniejącego śniegu kapie z dachu za oknem.

Jak sowa pohukuje gdzieś w oddali. Jak wolno świat się kręci. A w środku – cisza.

Spokój. Pewność siebie. Drobna, ale prawdziwa.

I szepnąłem w ciemność: „Damy sobie z tym radę. Obiecuję.

Będziemy stać mocno. Bez względu na ból. Bez względu na strach.

Przejdziemy przez to. Razem.” Gdy weszłam w drugi trymestr, moje ciało poczuło się inaczej.

To było tak, jakby wszystko we mnie się przeorganizowało. Mój oddech stał się głębszy. Moje ruchy stały się ostrożniejsze.

A mój stan wewnętrzny był taki, jakbym nosiła w sobie cały wszechświat. Mój brzuch zaczynał się już trochę zaokrąglać. A rano, kiedy się obudziłam, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było coś, czego nigdy nie zrobiłam w młodości.

Powoli położyłam na nim ręce, jakby był czymś świętym. Mówiłam do niego. Do mojego dziecka.

Już nie z nadzieją, ale z człowiekiem. „Dzień dobry, moje światło. Jesteś tam? Ciepło ci? Zrobię dziś zupę ziemniaczaną.

„Uwielbiasz to, prawda?” Tak, wiedziałam, że jeszcze nie słyszał ani nie rozumiał tych słów. Ale czułam to. On czuł mnie.

Mój nastrój. Mój oddech. Moje lęki.

I moja miłość. Zwłaszcza miłość. W połowie kwietnia znów pojechałam do Połtawy na USG.

Mikołaj nalegał, żeby pojechać z nami, ale Lena powiedziała: „Mama powinna iść tylko z lekarzem”. Umówiłam się z kimś, kto miał się z nią spotkać i wszystko sprawdzić. Podróż była męcząca.

Wiosenne rozdroża, dziury, śliskie miejsca. Ale coś jasnego pulsowało w mojej piersi. Nadzieja.

Przyjechałem, zrobiłem kilka badań i poszedłem na USG. Młody lekarz spojrzał na ekran, po czym uśmiechnął się. „No, proszę spojrzeć.

Macha ręką. Widzisz? A jego serce jest mocne jak bęben. Spojrzałem na ekran i łzy popłynęły mi po twarzy.

Jak to możliwe? Jak? W moim wieku. W tym zmęczonym, starym ciele dokonuje się cud. „Chcesz poznać płeć?” – zapytała.

Zastanowiłem się nad tym. Nigdy wcześniej nie wierzyłem, że to ważne. Ale teraz… teraz wszystko się zmieniło.

„Tak, mam” – odpowiedziałem. „Dziewczynka” – powiedział lekarz. „Będziesz miała dziewczynkę”. Świat na chwilę się zatrzymał.

Dziewczynka. Mała dziewczynka, która pojawi się w moim życiu nie jako wnuczka, ale jako córka. Moja kontynuacja.

Moja szansa, żeby przeżyć to wszystko jeszcze raz. Kiedy wróciłam do domu, Mikołaj pierwszy zobaczył moją twarz. „No i co? Co powiedzieli? Będziemy mieli córkę.

„Kolya.” Zamilkł. Potem usiadł, wziął moją dłoń i przycisnął ją do swoich ust.

Nic nie powiedział. Po prostu patrzył. W jego oczach było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam.

Podziw. Szacunek. Miłość, która nie jest ukryta.

Wala, wiesz, jak bardzo cię szanuję? Nie tylko cię kocham, ale i szanuję. Za twoją siłę. Za twoją odwagę.

Za to, że się nie poddałaś. Za to, że poszłaś do końca. Zarumieniłam się.

Uśmiechnęła się. I po raz pierwszy przez cały ten czas poczuła, że ​​nie jest babcią. Nie starą kobietą.

I kobieta. Prawdziwa. Silna.

Kochani. Następnego dnia wyjęłam z kufra stare pieluchy, które trzymałam po wnukach. Niektóre były w kwiaty, inne białe.

Z haftem. Zaczęłam prać je ręcznie, jak za dawnych czasów. Płukałam w zimnej wodzie.

Wieszała je. Patrzyła, jak łopoczą na wiosennym wietrze na podwórku. Sąsiadka Anna Grigoriewna podeszła do płotu.

Wala, słyszałam. Naprawdę spodziewasz się dziewczynki? Naprawdę. Spojrzała na nią w milczeniu.

A potem nagle powiedziała: „Wybacz mi. Myślałam, że to zmyślasz”.

Że to był kaprys. Ale teraz widzę, że nie. Po prostu żyjesz naprawdę.

A ja? Zazdroszczę. Podszedłem bliżej. Nie zazdrość.

Lepiej wpadnij. Usiądźmy i porozmawiajmy. My, starsze panie, czasami potrzebujemy trochę ciepła.

I przyszła. Z ciastem. Usiedliśmy, napiliśmy się herbaty i rozmawialiśmy…

O życiu, o mężczyznach, o dzieciach, o wiośnie. A we mnie, to samo, co za oknem, mnie trzymało. Nadzieja.

Z każdą kroplą deszczu, z każdym podmuchem wiatru, z każdym poruszeniem w żołądku wiedziałem, że czekają mnie trudności. Ale nie byłem już sam. Ani w środku, ani na zewnątrz.

Myślałam, że najgorsze już za nami. Że wiosna przyniesie tylko spokój, ciszę oczekiwania. Wyobrażałam sobie, jak robię na drutach buciki, czytam na głos bajki przed narodzinami dziecka, spaceruję brzegiem strumienia, trzymam się za brzuch i szepczę jej czułe słówka.

Ale życie, jak zawsze, mi przypomniało. Nie idzie za planami. To wydarzyło się dziś rano.

Był środek maja. To był zwyczajny dzień. Ciepły, pachnący młodą trawą i słowikami w ogrodzie.

Obudziłem się trochę zmęczony, ale nie zwracałem na to uwagi. Zrobiłem sobie owsiankę, zaparzyłem herbatę i umyłem podłogi, jak zwykle. A potem zaczął się lekki ból.

Na początku to był tylko uporczywy ból. Jak podczas miesiączki, której nie miałam od lat. Potem się nasilił.

Usiadłem na stołku i zamarłem. Głębokie oddychanie nie pomagało. Wręcz przeciwnie, pogarszało sytuację.

Zadzwoniłam do Leny. Mamo, gdzie jesteś? W domu. Coś mnie boli.

Jaki ból? Gdzie? W podbrzuszu. Silne uczucie ciągnięcia.

Boję się, Lena. Zaraz tam będę. Zadzwonię po karetkę.

Usiądź. Nie wstawaj. Rozłączyłem się i poczułem dreszcz przebiegający mi po nogach.

Nie fizycznie, ale w środku. Wiedziałem. To nie był tylko ból.

To groźba. Realna. Karetka długo nie przyjechała.

Prawie czterdzieści minut. Te czterdzieści minut było najdłuższymi w moim życiu. Leżałem na kanapie z zamkniętymi oczami, ściskając krzyż.

Szepnąłem do siebie wszystko, co wiedziałem. Panie, ratuj mnie. Proszę.

Już ją kocham. Już widzę jej uśmiech. Nie zabieraj jej.

Kiedy przyjechali ratownicy medyczni, szybko mnie zbadali. W samochodzie prawie nie czułem bólu, tylko ociężałość. Ale widziałem to po twarzy ratownika.

To poważna sprawa. „Jedziemy do Połtawy” – powiedział. Natychmiast.

Groźba. Muszę pilnie zbadać szyjkę macicy, płód i założyć wenflon. Nic nie powiedziałam.

Tylko skinęła głową. Przyjęli mnie prosto do szpitala. W pokoju było jasno, ale dziwnie.

Leżałem i wpatrywałem się w sufit. Na ścianie wisiała stara ikona. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.

Lekarze podłączali kroplówkę, podawali leki i rozmawiali szeptem. Przybyła ordynatorka oddziału. Usiadła przy moim łóżku i wzięła mnie za rękę.

Walentyno Iwanowno, jesteś silną kobietą. Bardzo silną. Ale musimy być przygotowani.

To rzadka ciąża. Każde powikłanie jest ryzykowne. Obecnie występują u Ciebie przedwczesne skurcze macicy.

Postaramy się to wszystko powstrzymać. Ale nawet jeśli to wszystko minie, musisz się położyć. Nie wstawaj.

Aż do samego narodzin. Skinąłem głową. Zrozumiałem. W milczeniu.

Głęboko w środku. Gdzie miłość do mojej nienarodzonej córki już bije. Jestem gotowa.

Pozostawiono ją tam na tygodnie. Miesiące. Wszystko, żeby tylko przeżyć.

Lena była tam cały czas. Siedziała przy łóżku, czytała mi na głos i piekła naleśniki.

Przyniosła mi ciepłe skarpetki. Znów stała się moją dziewczyną. A ja jej.

Kilka dni później kryzys ustąpił. Ból ustąpił. USG to potwierdziło.

Dziecko żyje. Rusza się. Rozwija się.

Ale szyjka macicy jest krótka. Napięcie jest zachowane. Brak napięcia.

Ani kroku. Tylko spokój. Tylko nadzieja.

I właśnie teraz, leżąc w szpitalnym pokoju z poduszką pod kolanami, nagle uświadomiłem sobie: życie nie pyta nas o pozwolenie. Przychodzi, kiedy chce.

Ona żąda wszystkiego. A my możemy zrobić tylko jedno: zaakceptować.

I miłość. Silniejsza niż strach. Silniejsza niż ból.

Potężniejsze niż jakiekolwiek słowa. I szepnąłem. Żyj.

Proszę, żyj. Nie wyobrażam sobie już świata bez ciebie. Leżenie jest trudne.

Nie fizycznie. Ból fizyczny jest zrozumiały. Ma swoją przyczynę.

Ona bierze leki. Ale one niszczą ciszę i spokój w inny sposób. Powoli.

Od środka. W mojej głowie. Leżałam już w łóżku od trzech tygodni.

Poduszka pod kolana. Pod plecy. Wałek.

Mogłam tylko przewracać się z boku na bok i siedzieć cicho z nogami uniesionymi do góry. Nawet się umyłam z pomocą Leny. Na salę przynoszono jedzenie.

Lekarze przychodzili codziennie. Ciśnienie krwi. Bicie serca.

USG. Badania. Kroplówki.

Lekarstwa. Przyzwyczaiłem się. Ale nie od razu. Najpierw łzy.

Potem cisza. Potem akceptacja. W tej ciszy czas stał się inny.

Rozciągnęło się jak ciepłe ciasto. Jeden dzień wydawał się trwać tydzień. Przestałem patrzeć na zegarek.

Przestałem liczyć dni. Żyłem zgodnie z uczuciami. Teraz się obudziłem.

I dziecko się poruszyło. I oto było, za oknem padał deszcz.

Tutaj Lena czytała list od Mikołaja. Pisał prawie codziennie…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Smoothie, które pomoże Ci schudnąć

Sposób przygotowania: Przygotowanie jabłek: Pokrój jabłka na kawałki, usuwając gniazda nasienne. Blendowanie składników: Wszystkie składniki, oprócz cytryny, dodaj do blendera ...

Kremowe lody mleczne: prosta gałka przyjemności

Składniki: 2 filiżanki pełne mleko 1 szklanka gęstej śmietanki Szczypta soli 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego (opcjonalnie, dla dodatkowego smaku) Instrukcje: ...

ZDROWA OWSIANKA

5. W innej misce połącz płatki owsiane, proszek do pieczenia i cynamon. 6. Dodaj suche składniki do miski. Pamiętaj, aby ...

Deser jabłkowy bez pieczenia na bazie ciasteczek

W misce wymieszaj pokruszone gallety i roztopione masło. Mieszaj, aż konsystencja będzie przypominać mokry piasek. Dokładnie wciśnij masę na dno ...

Leave a Comment