„To może być jej jedyna szansa” – przerwał Iwan. „Oboje o tym wiemy. Twoja żona ma niewydolność wielonarządową i krytyczne wskaźniki układu odpornościowego”.
Nie wytrzyma agresywnego protokołu. Bardzo mi przykro. Ivan zakończył rozmowę bez pożegnania.
Powoli wypuścił powietrze, patrząc na zdjęcie Lubow leżącej na stole, śmiejącej się z rozwianymi włosami na tle morza. Wydawało się, że minęła wieczność. Sięgając po stos papierów, niechcący przewrócił teczkę z wycinkami z gazet.
Chaotyczny zbiór opowieści o cudownych uzdrowieniach, potajemnie zebranych przez Oksanę, pielęgniarkę Lubowa. Nigdy nie przywiązywał do nich wagi, uważając je za przesądy i bzdury. Na podłodze walały się porozrzucane wycinki z gazet.
Iwan pochylił się, żeby je podnieść, gdy jego wzrok padł na pożółkłą stronę z pięcioletniej gazety „Cudowne uzdrowienie w Zielonopolu”. Kijowska dziennikarka Anna Swietłowa została wyleczona z nieoperacyjnego guza mózgu po wizycie u zielarza ze wsi Zielonopole. Obok znajdowało się zdjęcie szczęśliwej kobiety i rozmazane ujęcie starej chaty na skraju lasu.
Iwan przeczytał artykuł jeszcze raz, a następnie wpisał nazwę wsi w wyszukiwarkę. Zielenopole, mała wioska dwieście kilometrów od Kijowa, wspominała o uzdrowicielach i lokalnych legendach. A co najdziwniejsze, nazwa brzmiała dziwnie znajomo.
Otworzył służbowego laptopa i sprawdził firmową pocztę. Dwadzieścia trzy nieprzeczytane wiadomości od Victora, oznaczone jako „Pilne”. Dyrektor banku zażądał spotkania w celu omówienia kolejnej transzy badań.
Prawnicy ostrzegali przed ryzykiem eksperymentalnych terapii bez odpowiedniego zezwolenia. Świat nadal się kręcił, domagając się jego uwagi, pieniędzy i decyzji. Ivan zatrzasnął laptopa i wpatrywał się w wycinek z gazety.
Wszystko w nim, naukowcu, biznesmenie, racjonaliście, buntowało się przeciwko samej myśli o tym, co miał zamiar zrobić. Ale jaki miał wybór? Decyzja zapadła nagle, niczym rozpacz, szybko i nieodwołalnie. „Aleksiej, przygotuj samochód” – polecił do telefonu.
Sam pojadę. I nikomu nie mów. Ivan zwolnił, gdy asfaltowa droga ustąpiła miejsca drodze gruntowej.
SUV, pozornie niepasujący do wiejskich dróg i wiejskich krajobrazów, ostrożnie pokonywał dziury i kałuże. Październikowe słońce przebijało się przez karmazynowe liście brzozy, przemieniając zwyczajny krajobraz w jaskrawoczerwone i złote płótno. Iwan nigdy wcześniej nie dostrzegał takich detali.
Dla niego pory roku zawsze były jedynie tłem jego zabieganego życia. Teraz jednak chłonął barwy umierającej natury z bolesną intensywnością, jakby w tym rozpadzie szukał odpowiedzi na swoje pytania. GPS dawno stracił sygnał, a Iwan podążał za wskazówkami starej papierowej mapy znalezionej w schowku.
Od wyjazdu z Kijowa prześladowało go dziwne poczucie déjà vu, jakby już tu był, choć wiedział na pewno, że nigdy tam nie był. „Niszczysz się dla niej, tak jak twój ojciec!”. Słowa matki, wypowiedziane podczas ich ostatniego spotkania, odbiły się echem w jego pamięci. Arina Bieriezowskaja, była primabalerina, która zachowała stalową postawę i cięty język, była wściekła, gdy dowiedziała się o decyzji Iwana o odłożeniu ważnych negocjacji na rzecz kolejnej eksperymentalnej terapii.
„Ty, Krawczenko! Masz obowiązek wobec firmy, wobec dziedzictwa ojca!” Iwan uśmiechnął się gorzko. „Dziedzictwo ojca!” Przez całe życie matka wychwalała Dmitrija Krawczenkę, który zginął w wypadku samochodowym, jako geniusza, który stworzył imperium, i ile sztucznego patosu i niewypowiedzianego bólu było w tym kulcie. Niewiele pamiętał o swoim ojcu, który pracował na okrągło, zawsze gdzieś pędząc, jasny i daleki, niczym kometa.
Z jego wspomnień z dzieciństwa wypłynęła rozmowa, którą podsłuchał w wieku sześciu lat. Jego matka krzyknęła: „O mało jej nie zrujnowałeś swoimi szalonymi pomysłami! Nie pozwolę, żeby historia się powtórzyła!”. Nigdy nie dowiedział się, o kim mówią. Droga zakręciła i nagle zza zakrętu wyłoniło się Zelenopolye – wioska wyglądająca jak żywcem wyjęta z powieści historycznej.
Rzeźbione ramy okienne, kłody pociemniałe od upływu czasu, studnia z drewnianym dźwigiem pośrodku placu – wszystko tu emanowało starożytnością. Miało się wrażenie, że ostatnie pięćdziesiąt lat minęło, dodając jedynie obowiązkowe atrybuty nowoczesności – anteny satelitarne na dachach i kable internetowe rozciągnięte między domami. Ivan zatrzymał samochód przy pochylonym znaku z nazwą wsi.
Dziwne uczucie pozostało, jakby wrócił do miejsca, w którym nigdy nie był, ale które tęskniło za nim jak ktoś tęskniący za synem marnotrawnym. Pojawienie się czarnego SUV-a na jedynej ulicy Zielenopolja wywołało efekt porównywalny do lądowania obcego statku kosmicznego. Zza firanek wyzierały zaciekawione twarze, a miejscowe staruszki wyległy na werandę sklepu, szepcząc i rzucając nieufne spojrzenia nieznajomemu.
Iwan wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła. Jego garnitur, nawet bez krawata i z rozpiętym kołnierzykiem, wyglądał tu ewidentnie nie na miejscu. „Przepraszam” – powiedział do pobliskiej grupy mieszkańców – „szukam lokalnego zielarza”.
Mówią, że pomaga chorym, gdy konwencjonalna medycyna zawodzi. Ludzie wymieniali spojrzenia. Cisza się przedłużała, stając się niemal namacalna.
„Nie mamy żadnych zielarzy” – warknęła starsza kobieta o twarzy pomarszczonej jak pieczone jabłko. „Jedź do miasta, tam są szpitale”. Przeczytałam o tym w gazecie.
Zaczął Iwan, ale przerwał mu krzepki mężczyzna w kombinezonie. „W gazetach piszą mnóstwo rzeczy. To tylko zmyślone historie”.
Iwan poczuł, jak w nim wrze gniew. Nie był przyzwyczajony do odmowy, zwłaszcza gdy życie Lubowa było zagrożone. „Słuchaj” – jego głos nabrał stalowego tonu biznesmena przyzwyczajonego do tego, że każda przeszkoda ma swoją cenę.
„Jestem gotów zapłacić za informacje”. Zapłać dobrze. Atmosfera natychmiast się zmieniła.
Wyraz, jaki zawsze mieli na twarzach wieśniacy – mieszanka pogardy, litości i nieufności – był wyryty na ich twarzach. „Pieniądze tu nie pomogą, synu” – powiedział starzec siedzący na ławce przy płocie. Iwan wcześniej go nie zauważył.
Zgarbiony, z laską wsparty na nogach, zdawał się wtapiać w zaciemnione przez czas deski. Welesa nie akceptuje byle kogo. „A już na pewno nie kogoś takiego jak ty”.
„Co takiego?” Iwan podszedł bliżej. „Niewierni”. Starzec spojrzał na niego wyblakłymi, ale niespodziewanie przenikliwymi oczami.
„Co cię obchodzi nasz uzdrowiciel? Masz swoich lekarzy, w białych fartuchach, z inteligentnymi urządzeniami”. Nie mogli nic na to poradzić. Iwan opadł na ławkę obok starca, nagle czując się śmiertelnie zmęczony.
„Moja żona umiera”. Starzec milczał przez długi czas, wpatrując się w jego twarz, jakby czytał w niej całą historię rozpaczy ostatnich miesięcy. Dziadek Mikołaj, kościelny, w końcu się przedstawił.
„A kim pan jest?” „Iwan Krawczenko”. Coś błysnęło w oczach starca. Rozpoznanie? Zaskoczenie? Ale szybko opanował emocje.
„Krawczenko, mówisz?” Pokręcił głową. „Ciekawe. Nie sądziłem, że pojawi się ktoś jeszcze z twojej rodziny”.
„Znałeś mojego ojca?” Iwan spiął się. „Nie”. Starzec uśmiechnął się bezzębnie.
Ale Krawczenkowie byli w tych stronach. To było dawno temu. Wstał, opierając się na lasce, i wskazał na las ciemniejący za wioską.
Widzisz ścieżkę wzdłuż strumienia? Idź nią do rozwidlenia przy starym dębie. Tam skręć w lewo i idź nią, aż zobaczysz chatę z niebieskimi okiennicami. Mieszka tam Veles.
„Ale czy on to zaakceptuje?” „Dziękuję” – Iwan wstał. „Mogę ci podziękować…”
Yo Make również polubił
Przekłucie języka — co naprawdę oznacza?
* Moja macocha zorganizowała przyjęcie w eleganckiej restauracji, ale gdy przybyłem, powiedziała, że nie ma mnie na liście gości.
Jak zrobić frittatę jajeczną z serem i zieloną cebulką
Nie ma dokładniejszego sposobu: najdokładniejszego sposobu sprawdzenia świeżości jaj kurzych