Zdesperowany mężczyzna przyprowadził 90-letnią uzdrowicielkę z odległej wioski do swojej umierającej żony, ale gdy tylko dotknęła ona swojego brzucha, ta cofnęła się z szoku i wypowiedziała słowa, które sprawiły, że wszyscy poczuli dreszcze… – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Zdesperowany mężczyzna przyprowadził 90-letnią uzdrowicielkę z odległej wioski do swojej umierającej żony, ale gdy tylko dotknęła ona swojego brzucha, ta cofnęła się z szoku i wypowiedziała słowa, które sprawiły, że wszyscy poczuli dreszcze…

„Proszę bardzo” – odparł starzec machnięciem ręki. „I pamiętaj, to miejsce jest wyjątkowe. Granice między światami są tu cieńsze niż gdziekolwiek indziej”.

„A twoja rodzina?” „Twoja rodzina ma własne porachunki z tym miejscem”. „Co masz na myśli?” Iwan zmarszczył brwi. „Sam się przekonasz, jeśli Welesa zdecyduje się z tobą porozmawiać”.

Starzec nagle spoważniał. „Tylko nie zapominaj, że wszystko, co zabierzemy z tej ziemi, prędzej czy później będzie musiało zostać zwrócone”. Takie jest prawo pamięci przodków.

Przekazywane jest z pokolenia na pokolenie, z ojca na syna, z matki na córkę. Wiedza o tym nie oznacza, że ​​się od tego uwolnimy. Iwan chciał zadać więcej pytań, ale utykający starzec już odchodził, opierając się na lasce.

A w jego chodzie było coś, co powstrzymywało go przed dogonieniem go i żądaniem wyjaśnień. Ścieżka wzdłuż strumienia wiła się między starymi brzozami i świerkami, prowadząc coraz głębiej w las. Iwan szedł, wsłuchując się w odgłosy natury, tak niezwykłe dla człowieka, którego życie upłynęło wśród szklanych biur i betonowych autostrad.

Zapach gnijących liści, wilgotnej ziemi i igieł sosnowych ogarnął go, przenikając głęboko do płuc, jakby las próbował go wypełnić. Na rozwidleniu drogi, niedaleko potężnego dębu, skręcił w lewo, zgodnie ze wskazówkami starca. Ścieżka zwężała się, miejscami zmieniając się w ledwo zauważalny pas zdeptanej trawy.

Niebo się zachmurzyło, a w zapadającym zmroku las przybrał złowieszczy wygląd, jakby próbował ostrzec intruza. Właśnie gdy Iwan zaczął wątpić w swoją drogę, drzewa rozstąpiły się, odsłaniając niewielką polanę. Pośrodku niej stała chatka – nie bajkowa piernikowa chatka, ale też nie opuszczona leśniczówka.

Solidna chata z bali, z gankiem i prawdziwie niebieskimi okiennicami, wyglądała na zamieszkaną i zadbaną. Wokół domu rozciągał się ogród, uderzająco różny od typowych wiejskich ogrodów. Zamiast ziemniaków i kapusty rosły tu dziesiątki gatunków ziół, krzewów i kwiatów, z których wielu Iwan, pomimo wykształcenia biotechnologicznego, nie potrafił nazwać.

W powietrzu unosiły się dziwne aromaty – gorzkie, słodkie, korzenne, zlewające się w jedną symfonię zapachów, która przyprawiła go o lekkie zawroty głowy. Iwan skierował się w stronę ganku, ale zanim zdążył unieść rękę, żeby zapukać, drzwi się otworzyły. Na progu stała wysoka kobieta w długiej, granatowej sukni z haftowanym brzegiem.

Jej włosy, splecione w misterny warkocz z dodatkiem ziół, lśniły srebrem, ale jej twarz, pomimo zmarszczek, zachowała uderzającą witalność. Jej niebiesko-szare oczy wpatrywały się w niego z tak przenikliwą uwagą, że Iwan poczuł się nieswojo. „Ja!” zaczął, ale kobieta mu przerwała.

„Krawczenko!” powiedziała, i nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. „Wreszcie! Czekałam, aż ktoś z was wróci!” Iwan był zaskoczony. „Skąd jesteś? Zdradzają cię oczy!” Usta kobiety wykrzywiły się w uśmiechu.

„Krawczenkowscy zawsze wracają, gdy pojawiają się kłopoty. To masz we krwi – szukać tu ratunku, gdy nauka zawodzi!” Odsunęła się, gestem zapraszając go do środka. „Jestem Welesława”.

„Ale ludzie tutaj nazywają mnie po prostu Weles. Wejdź, skoro już tu jesteś!” W chacie było cieplej niż się spodziewano, biorąc pod uwagę chłodną pogodę. Pachniało suszonymi ziołami, miodem i czymś nieuchwytnie starożytnym.

Na ścianach wisiały bukiety roślin, a na półkach stały słoiki i fiolki wypełnione kolorową zawartością. W kącie trzaskał kominek, rzucając delikatną pomarańczową poświatę. „Usiądź!” – powiedziała Welesława, wskazując na drewnianą ławkę obok stołu.

„Herbaty?” „Dziękuję!” – odpowiedział automatycznie Iwan, wciąż oszołomiony jej słowami. „Mówiłaś, że znasz moje nazwisko? Czy spotkaliśmy się już wcześniej?” „Nie z tobą!” Welesława postawiła przed nim gliniany kubek aromatycznego napoju. „Z twoją babcią?” „Anastazją Krawczenko”.

„Przyjechała tutaj. Niech Bóg da mi tę pamięć!” „Tak, dokładnie siedemdziesiąt lat temu. W czterdziestu trzech!” „To niemożliwe!” Iwan odstawił kubek do połowy ust.

„Byłbyś w 43!” „Dzieckiem?” zaśmiała się Welesława. „Nie oceniaj wieku po twarzy, Iwanie Dmitriewiczu. Czas płynie inaczej w naszej części świata.

Jej spokojna pewność siebie, brak pytań o cel wizyty i najważniejsza wzmianka o babci, którą znał tylko ze zdjęć, zwaliły go z nóg. „Skąd znasz moją babcię? I moje imię? Mówiłam ci, że spodziewam się kogoś z twojej rodziny”. Welesława usiadła naprzeciwko niego, wpatrując się w niego intensywnie.

Anastazja była zrozpaczona, gdy dotarła na miejsce. Była w ciąży i miała poważną wadę serca. Lekarze orzekli, że ani ona, ani dziecko nie przeżyją.

Ale twoja babcia była uparta. Jak wszyscy Krawczenkowie. „To był mój ojciec” – mruknął Iwan, czując narastające w nim dziwne podniecenie.

„Urodził się w 44 roku”. „Tak” – skinęła głową Welesława. „Silny chłopiec.

Z wyjątkowym błyskiem w oczach. Takim samym, jaki masz teraz. Iskrą rozpaczy.

Upiła łyk z kubka, nie spuszczając z niego wzroku. „Niektóre długi i dary są przekazywane z pokolenia na pokolenie, Iwanie Dmitriewiczu. Twoja babcia otrzymała dar życia.

Obiecała, że ​​jej rodzina spłaci dług, kiedy nadejdzie czas. Najwyraźniej nadszedł czas. Nie rozumiem, o czym mówisz? – Iwan zaczął się irytować.

Cała rozmowa wydawała się absurdalna, zwłaszcza biorąc pod uwagę powód jego wizyty. „Przyjechałem z powodu mojej żony. Umiera na chorobę autoimmunologiczną.

Zostało jej kilka tygodni, a lekarze są bezradni. Czytałam o przypadkach uzdrowień. Wiem – przerwała mu spokojnie Welesława.

Dlatego tu jesteś. Dlatego wróciłeś. By błagać o ukochaną osobę, tak jak twój dziadek błagał kiedyś o twoją babcię.

Wstała i podeszła do półki z ziołami. „Długi i dary, Iwanie Dmitriewiczu. Krąg musi się zamknąć”.

Czy jesteś gotów zapłacić cenę, jaką kiedyś płacił twój dziadek? Każdą cenę, odpowiedział bez wahania Iwan. Podaj cenę. Welesława roześmiała się, niespodziewanie młodzieńczym, dźwięcznym śmiechem.

Nie wszystko na tym świecie mierzy się pieniędzmi, Krawczenko. Zwłaszcza tutaj, gdzie granice między światami są cieńsze niż kartka papieru. Cena będzie inna.

A spłata potrwa długo. Odwróciła się do niego, a blask ognia odbił się w jej oczach. Opowiedz mi o swojej żonie.

O jej chorobie. O twojej miłości. I bądź szczery, bo przejrzę kłamstwa.

Iwan wziął głęboki oddech i zaczął mówić. Poranna mgła wciąż wisiała nad podjazdem, gdy czarny SUV Iwana wjechał pod bramę rezydencji. Welesława siedziała na tylnym siedzeniu, wyprostowana i z rękami złożonymi na kolanach.

Milczała przez całą podróż z Zielenopolja, od czasu do czasu dotykając małej skórzanej sakiewki na szyi, jakby sprawdzając, czy nadal tam jest. Podczas podróży jej twarz zdawała się odmłodzona, kości policzkowe wyostrzyły się, a zmarszczki wokół oczu wygładziły. A może to po prostu gra wczesnego słońca prześwitującego przez korony sosen? Ochroniarz przy wejściu zerknął nieufnie na nowego pasażera, ale nic nie powiedział, przyzwyczajony do tego, że szef często zaprasza konsultantów bez zapowiedzi.

Ale kiedy Iwan pomógł Welesławie wysiąść z samochodu, strażnik mimowolnie cofnął się o krok. Było coś w tej kobiecie, nie jej wyglądzie, ale w samej jej istocie, co kazało mu odwrócić wzrok. Pan Krawczenko.

Dr Grigorenko, osobisty lekarz Lubowa, schodził w ich kierunku po schodach, a za nim pielęgniarka Oksana. „Gdzie pan był? Stan pacjenta jest niestabilny; musieliśmy zwiększyć dawkę”. Zatrzymał się, gdy zobaczył Welesławę.

„A to…” „Mój gościu” – warknął Iwan, zdejmując płaszcz. „Oksano, zaprowadź panią Welesławę do pokoju Lubowa”. Oczy Grigorenki rozszerzyły się z oburzenia.

„Nie możesz pozwolić, żeby obcy człowiek odwiedził pacjenta w takim stanie. To naruszenie wszelkich protokołów, nie wspominając o podstawowej aseptyce”. „Mogę” – powiedział Iwan, nawet na niego nie patrząc, gdy wręczał klucze lokajowi.

„To mój dom i moja żona”. Grigorenko zbladł, a potem pokrył się rumieńcem. „W takim razie jestem zmuszony skontaktować się z profesorem Petrenką”.

„Jako lekarz nie mogę na to pozwolić”. „To nie jest konieczne” – odezwała się w końcu Welesława, a jej niski, melodyjny głos wypełnił korytarz. „Nie mamy zamiaru ingerować w pana procedury, doktorze”.

Uważaj mnie za swojego duchowego mentora. „Duchowego?” Grigorenko zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Prosta, ciemnoniebieska sukienka, dziwny warkocz utkany ziołami, bez makijażu i biżuterii.

„Jesteś szamanem? Wiejską czarownicą? To przekracza wszelkie granice. Krawczenko, natychmiast zgłoszę tę szarlatanerię. Twoja żona jest poważnie chora, a nie ma klątwy”.

„Jesteś zwolniony” – powiedział cicho Iwan, a coś w jego głosie sprawiło, że lekarz się cofnął. „Natychmiast! Spakuj się i wyjdź z domu! Oksano!”. Odwrócił się do oszołomionej pielęgniarki. „Zostajesz?”. Młoda kobieta spojrzała to na Iwana, to na Welesławę i z powrotem.

W jej oczach malowała się walka między zawodowym obowiązkiem a uczuciem do pacjenta. „Zostanę! Zostanę!” – powiedziała w końcu. „Ze względu na Lubow Dmitriewnę! Pożałujesz tego” – mruknął Grigorienko, ale bez swojej dotychczasowej pewności siebie.

„Wszyscy tego pożałujecie!” Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim, Welesława powoli przeszła korytarzem, dotykając ścian opuszkami palców. „Tu jest dużo strachu, a za mało wiary” – powiedziała zamyślona. Strach przenikał nawet kamienie tego domu.

„Chodźmy!” Iwan skierował się ku schodom. „Pokażę ci Miłość!” Pokój, w którym leżała chora, pogrążony był w półmroku. Grube zasłony były zaciągnięte, wpuszczając jedynie cienkie smugi światła.

Powietrze, przesycone zapachem leków i antyseptyków, zdawało się gęste jak galareta. Monitory wzdłuż ścian cicho piszczały, rejestrując tętno, ciśnienie krwi i saturację krwi tlenem. Liczby opowiadały historię upadku języka naukowego.

Ljubow leżała nieruchomo, jej blada twarz niemal zlewała się z białą poduszką. Jej włosy, niegdyś bujne, teraz przypominały suchą trawę rozrzuconą po poszewce. Welesława zatrzymała się w drzwiach, mrużąc oczy.

Zdjęła skórzany woreczek z szyi, wyciągnęła szczyptę jakiejś mikstury i roztarła ją między palcami, szepcząc coś niezrozumiałego. Potem zdecydowanym krokiem podeszła do łóżka. „Co ty mówisz!” – zaczęła Oksana, ale Iwan powstrzymał ją gestem.

Welesława odrzuciła koc i położyła dłonie na brzuchu Ljubowa. Przez kilka minut stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, jakby nasłuchiwała czegoś, co tylko ona mogła słyszeć. Potem gwałtownie usiadła, a na jej twarzy malowało się zdumienie zmieszane z podziw

W jej wnętrzu rośnie nowe życie – głos zielarki zadrżał. Matka jest pomiędzy światami, chroniąc swoje dziecko. Oksana sapnęła, przyciskając dłoń do ust.

Iwan powoli opadł na brzeg łóżka, nie mogąc pojąć tego, co właśnie usłyszał. „To niemożliwe!” Pokręcił głową, jakby próbując pozbyć się złudzenia. „Rozmawiali o niepłodności”.

Lubow miała chemioterapię dwa lata temu, ona… „Wiem, co widzę!” Welesława ponownie położyła dłoń na brzuchu Lubow. „To wcześnie, ale życie już bije!” I matka to czuje, nawet w oszołomieniu.

Jej ciało walczyło nie tylko o siebie, ale i o dziecko. Iwan wstał, a jego twarz wykrzywiła się w nagłym gniewie. „Czy to jakaś sztuczka, żeby wyłudzić ode mnie pieniądze?” „Sprawdzam!” odpowiedziała spokojnie Welesława.

„Zrób test ciążowy. Ale szybko, nie możemy tracić czasu!” Oksana, nie czekając na instrukcje, wybiegła z pokoju. Ciszę przerywał jedynie jednostajny dźwięk urządzeń i ciężki oddech Iwana.

Spojrzał na spokojną twarz żony, nie śmiąc uwierzyć w to, co usłyszał, a jednocześnie kurczowo trzymając się tej beznadziejnej nadziei jak tonący brzytwy. Z przekonaniem Iwan wpatrywał się w test w dłoniach Oksany, z niedowierzaniem wpatrując się w swoje oczy. „Jak to możliwe?” „Chodźmy!” Welesława skinęła głową w stronę drzwi.

Potrzebowała spokoju. W korytarzu, z dala od pokoju chorego, zatrzymała się przy oknie. Słońce już wzeszło wysoko, zalewając ogród złotym światłem.

„To starożytna wiedza, niemal zapomniana w waszym świecie” – zaczęła cicho Welesława. Przez całą historię ludzie wiedzieli, że nie ma siły potężniejszej niż instynkt macierzyński. Kobieta rodząca dziecko jest zdolna do rzeczy poza zasięgiem przeciętnego człowieka.

Ale Ljubow umiera, Iwan przesunął dłonią po twarzy. Jej układ odpornościowy atakuje jej własne tkanki. Jak może chronić dziecko, skoro nie potrafi chronić siebie? Są dwie możliwości. Welesława nie patrzyła na niego, ale gdzieś w dal, jakby widziała coś ukrytego przed normalnym wzrokiem.

Pierwsza polegała na próbie uratowania jej poprzez poświęcenie dziecka. Druga – na próbie uratowania ich obojga, ale ryzyko było znacznie większe. Odwróciła się do niego, a w jej oczach malował się głęboki smutek.

„Musisz zdecydować, czy uratować jedno życie, czy zaryzykować oba. Nie mogę podjąć tej decyzji za ciebie”. Iwan poczuł, jak grunt usuwa mu się spod stóp.

Przez całe życie był przyzwyczajony do jednoznacznych rozwiązań, do logicznych wniosków opartych na dostępnych danych. Ale tutaj, w tym mrocznym korytarzu między życiem a śmiercią, logika nie działała. Jak? Jak to działało? Próbował znaleźć wsparcie w zrozumieniu tego procesu.

Mówisz o instynkcie macierzyńskim, ale to tylko hormony, neuroprzekaźniki. Nazywaj to, jak chcesz – wzruszyła ramionami Welesława. Nauka nadaje nazwy procesom, ale nie zmienia ich istoty.

Sam to wiesz, Iwanie Dmitriewiczu. Czy nie widziałeś cudów w swoim laboratorium? Komórek, które nagle zaczynają się inaczej dzielić, mutacji, których nie da się przewidzieć. Dotknęła jego dłoni, a dotyk palił jak lód.

Posłuchaj swojego serca. Jest mądrzejsze niż rozum. Dwa lata temu gabinet doktora Zorina był skąpany w słabym świetle lampy biurkowej.

Na zewnątrz padał śnieg, przykrywając Kijów białą kołdrą, tworząc iluzję ciszy i spokoju. Ale w tym pokoju panowało napięcie, gęste i namacalne. „Bardzo mi przykro” – powiedział Zorin, zdejmując okulary i wycierając je serwetką, jakby odwlekając moment, w którym znów będzie musiał spojrzeć pacjentom w oczy.

Ostatni cykl chemioterapii spowodował nieodwracalne zmiany. Szanse na naturalne poczęcie są bliskie zeru. Zapłodnienie in vitro jest możliwe, ale ryzyko jest znaczne, biorąc pod uwagę moją historię medyczną.

Dziękuję, doktorze! Lubow wstała z takim spokojem, że Iwan aż się skrzywił. Jej twarz, wyniszczona chorobą, ale wciąż piękna, zastygła jak maska. Zrozumieliśmy.

Milczała przez całą drogę do domu, patrząc przez okno na mijające światła miasta. Dopiero w domu, w sypialni, gdy mechanicznie czesała włosy przed lustrem, jej ręka nagle zamarła. „Nie mogę dać ci rodziny, na jaką zasługujesz” – powiedziała, nie odwracając się.

Iwan podszedł do niej od tyłu, objął ją ramieniem i spojrzał jej w oczy w lustrze. „Potrzebuję tylko ciebie” – jego głos był stanowczy, bez cienia wątpliwości. „Reszta jest nieważna”.

„Twoja matka tak nie uważa” – gorzki uśmiech wykrzywił jej usta. „Dynastia Krawczenków musi trwać”. Iwan odwrócił ją do siebie, mając ją w garści.

„Spójrz na mnie, Kochanie. Jeśli chcesz dziecko, adoptujemy. Jeśli nie, to nie.

Kocham cię, a nie jakieś hipotetyczne dzieci. Spojrzała mu w oczy, a w jej spojrzeniu pojawił się cień nadziei. „Jesteś pewien?” „Absolutnie”.

Ale tydzień później, podczas rodzinnego obiadu wydanego przez Arinę z okazji rocznicy ślubu Iwana i Lubow, jego pewność siebie została wystawiona na próbę. Jego matka wyglądała nieskazitelnie. Prosta, czarna sukienka podkreślała jej wciąż szczupłą, dawną figurę baletnicy.

Jej włosy, spięte w idealny kok, mieniły się srebrem w świetle kryształowych żyrandoli. Dwa lata później wzniosła kieliszek szampana. „Gratulacje, moje dzieci.

„Mam nadzieję, że następny toast wzniesiemy za naszego wnuka”. Lubow zamarł z widelcem w dłoni. Iwan spiął się, kładąc dłoń na dłoni żony pod stołem.

„Mamo, już o tym rozmawialiśmy” – zaczął, ale Arina mu przerwała. „Oczywiście, że tak. Ale czas leci”.

„Masz 33 lata, Iwanie. Twój ojciec już w tym wieku wychowywał syna. Mamy inne priorytety” – uśmiech Ljubow wydawał się nie mieć końca.

„Kariera, firma Iwana”. „Kariera?” Arina uniosła idealnie wydepilowaną brew. „Kochana, najważniejszą karierą dla kobiety jest macierzyństwo.

„Szczególnie dla kobiety, która związała swoje życie z rodziną taką jak nasza”. Iwan zobaczył, jak Ljubow zbielała, ściskając serwetkę. „Mamo, zmieńmy temat” – jego ton stał się lodowaty.

„Dobrze” – zgodziła się Arina niespodziewanie swobodnie, popijając z kieliszka. „Ale pozwól, że dam ci matczyną radę, Iwanie. Człowiek twojej rangi powinien pomyśleć o swoich spadkobiercach”.

„Jeśli twoja ukochana nie może ci ich dać, może powinieneś rozważyć…” „Dość”. Iwan wstał tak gwałtownie, że przewrócił krzesło. „Jeszcze jedno słowo i wychodzimy”.

„Nie denerwuj się, synu” – Arina otarła usta serwetką. „Po prostu martwię się o przyszłość naszej rodziny. Jeśli dynastia Krawczenków zakończy się z powodu bezpłodnej synowej…” Ljubow wstała, jej twarz była śmiertelnie blada.

„Przepraszam, nie czuję się dobrze” – powiedziała, kierując się do wyjścia, ale odwróciła się w drzwiach. „Wiesz, Arino Pawłowno, prawdziwa rodzina to nie więzy krwi i geny. To miłość i wybór, by być razem”.

Iwan wybrał mnie, ze wszystkimi moimi wadami. Ale czy kiedykolwiek wybrałaś kogoś innego niż siebie, to wielkie pytanie. Cisza, która nastąpiła po jej odejściu, dźwięczała niewypowiedzianymi słowami i długo skrywanymi żalami.

Iwan siedział przy łóżku Ljubow, trzymając jej bezwładną dłoń w swojej. Oksana zmieniła kroplówkę i cicho wyszła, zostawiając ich samych. Na zewnątrz zapadał zmrok, zamieniając ogród w rozmazaną, czarno-niebieską plamę.

„Wiem, że gdzieś tam jesteś” – wyszeptał, unosząc jej palce do swoich ust. „I wiem, że walczysz. O siebie”.

„Dla naszego dziecka”. Zatrzymał się, wsłuchując się w ciche pikanie monitorów, jedyny dowód na to, że w tym wychudzonym ciele wciąż tli się życie. „Wierzę w ciebie, w nas, w nasze dziecko” – jego głos zadrżał.

„Pamiętasz, jak mówiłeś, że wielkie odkrycia zaczynają się od irracjonalnego skoku w nieznane? Jestem gotowy na ten skok, Kochanie. Dla ciebie. Dla was obojga.”

Monitor nagle zapiszczał głośniej, a jej serce na chwilę przyspieszyło, jakby je usłyszała. Iwan zamarł, bojąc się oddychać, ale rytm wrócił do regularnego, powolnego rytmu. Siedział tak całą noc, pogrążony we wspomnieniach i nadziejach.

O tym, jak się poznali. O jej śmiechu, który brzmiał jak srebrny dzwonek. O jej umyśle ostrym jak brzytwa i giętkim jak wierzba.

O jej dłoniach, tak delikatnych, a zarazem tak silnych. O tym, że nigdy się nie poddawała, nawet gdy wszyscy wokół się poddali. Przez uchylone drzwi usłyszał, jak Welesława cicho mówi coś Oksanie w kuchni.

Zielarka zadomowiła się w tym ogromnym domu z zaskakującą szybkością, jakby mieszkała tam od zawsze. Nie próbowała od razu uzdrowić Ljubow, jak oczekiwał Iwan. Zamiast tego obserwowała, studiowała i wyczuwała.

„Nie można interweniować bez zrozumienia rytmu choroby” – wyjaśniła. „To jak taniec; trzeba zrozumieć tempo, zanim się zacznie”. Tego ranka, gdy pierwsze promienie słońca dotknęły parapetu, Ivan podjął decyzję.

Znalazł Welesławę w ogrodzie zimowym, stojącą wśród roślin, jakby z nimi rozmawiającą. „Zróbcie, co trzeba” – powiedział bez wstępu. „Chcę uratować ich oboje”.

Odwróciła się z twarzą pełną satysfakcji, jakby nie spodziewała się innej odpowiedzi. „Podróż będzie długa” – ostrzegła. „I będziesz musiał zaufać temu, czego twoja nauka nie potrafi wyjaśnić”.

„Jestem gotowa”. „No to zaczynajmy” – powiedziała Welesława, wyciągając z kieszeni małą sakiewkę, podobną do tej, którą nosiła na szyi. „To pierwsza rzecz, którą musimy zrobić”.

„Połóż to pod jej poduszką. Zioła pomogą zbudować więź między matką a dzieckiem”. Iwan wziął woreczek.

Był ciepły, jakby żywy, i pachniał czymś znajomym, a zarazem nieuchwytnym. „Będę parzyć herbatki ziołowe” – kontynuowała Welesława. „Oksana będzie je podawać przez rurkę”.

Na razie tylko po to, żeby utrzymać siły. Prawdziwa kuracja rozpocznie się w pełnię księżyca, za trzy dni. Zadzwonił telefon Iwana, zaburzając delikatną równowagę chwili…

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Proste i Skuteczne Bombki do Toalety – Zatrzymaj Nieprzyjemne Zapachy i Ciesz się Świeżością

W dużej misce wymieszaj sodę oczyszczoną i kwasek cytrynowy. Dodaj olejek eteryczny oraz olej roślinny. Stopniowo dodawaj wodę, mieszając masę, ...

12 najzdrowszych produktów o niskiej zawartości węglowodanów i bez cukru

Pomidory Chociaż pomidory zawierają naturalne cukry, mają stosunkowo niską zawartość węglowodanów i można je jeść z umiarem jako część zbilansowanej ...

Żeberka wieprzowe w sosie BBQ

Wymieszaj brązowy cukier, cebulę w proszku, czosnek w proszku, przyprawę Cajun, czarny pieprz, wędzoną paprykę, sól koszerną, kmin, chili w ...

Żegnajcie szkodniki roślin, jeśli wsadzicie to do ziemi, oto co

Naturalne nawozy dostarczają roślinom wiele innych niezbędnych składników odżywczych: takich jak azot, fosfor i potas. Składają się z materiałów organicznych, ...

Leave a Comment