Numer Victora. Chciał się rozłączyć, ale coś kazało mu odebrać. „Gdzie ty, do cholery, jesteś, Krawczenko?” Głos Victora brzmiał napięty.
„Rada dyrektorów wkrótce będzie głosować nad twoim tymczasowym zawieszeniem w obowiązkach kierowniczych. Smirnow żąda wyjaśnień dotyczących ostatnich wydatków”. „Jesteś tu potrzebny, i to natychmiast”.
Iwan spojrzał na Welesławę, przygotowującą coś wśród kwitnących roślin. Na woreczek z ziołami w jego dłoni. Na smugę światła prowadzącą do pokoju Lubowa.
„Tak” – odpowiedział krótko i rozłączył się. Wojna się rozpoczęła, na dwóch frontach. Szklane ściany sali konferencyjnej Heliosa stały się klatką, a poświęcony stół z drogiego drewna polem bitwy.
Iwan poczuł, jak atmosfera wokół niego gęstnieje, wypełniając się niewypowiedzianymi oskarżeniami i słabo skrywanymi ambicjami. Członkowie zarządu, którzy niedawno uśmiechali się do niego z pochlebnym oddaniem, teraz patrzyli na niego z nieufnością, jak na niebezpiecznego nieznajomego. Wiktor stał przy tablicy interaktywnej, nienagannie ubrany w grafitowy garnitur, z wyważonymi gestami prokuratora przekonanego o winie oskarżonego.
„Panowie, te liczby mówią same za siebie”. Jego głos wypełniał powietrze precyzyjnie wyważonym tonem. „W ciągu ostatnich trzech miesięcy straciliśmy dwa kontrakty i opóźniliśmy wprowadzenie na rynek nowej linii leków.
„Nasi inwestorzy martwią się brakiem zarządzania”. „Brak zarządzania?” Ivan pochylił się do przodu. „Sprawdzam raporty codziennie, nawet z domu”.
„Sprawdzasz, ale nie działasz” – odparł Wiktor. Helios, nie organizacja charytatywna, Iwan. „Nie możemy sobie pozwolić na luksus sentymentalizmu”.
„Do czego zmierzasz, Wiktorze?” Iwan poczuł narastającą w piersi falę irytacji. Wiktor zrobił dramatyczną pauzę, po czym wyciągnął teczkę z teczki i położył kopię dokumentu przed każdym członkiem zarządu. „Czasowe zawieszenie Iwana Dmitriewicza Krawczenki w bieżącym zarządzaniu firmą” – powiedział bez cienia zażenowania.
„Dopóki jego stan emocjonalny się nie ustabilizuje”. Ivan spojrzał z niedowierzaniem na dokument przed sobą.
„Niestabilny stan psychiczny?” „Czy jesteś zdrowy na umyśle, Victor?” „Właśnie o tym mówię” – Victor smutno pokręcił głową, zwracając się do rady. „Wybuchy emocji, irracjonalne decyzje, odmowa uznania oczywistości”. „Oczywiste co?” Ivan wstał, zgniatając dokument w pięść.
„Że twoja żona umiera” – warknął Victor, a słowa wypowiedziane w beznamiętnym, biznesowym otoczeniu zabrzmiały jak policzek. „I dlaczego marnujesz zasoby firmy na bezsensowne eksperymenty?” W sali zapadła cisza. Niektórzy dyrektorzy odwracali wzrok, zawstydzeni, inni odchrząkiwali.
„Chcesz dowodu?” Victor aktywował ekran. „Oto prośba o dofinansowanie terapii eksperymentalnej, 2 miliony euro. Protokół szwajcarski, odrzucony przez FDA.
Oto rachunki za sprzęt do kliniki domowej, 3,5 miliona. A oto najciekawsza część. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Welesławy wysiadającej z samochodu Iwana przy bramie rezydencji.
Tradycyjny uzdrowiciel z odległej wioski. Victor wymówił to słowo z taką pogardą, jakby miał na myśli coś obscenicznego. „Któremu z nich wypisałeś czek?” Zawahał się.
50 000 euro od Fundacji Badawczej Helios. W sali konferencyjnej rozległ się szmer. Ivan poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
Rzeczywiście wziął pieniądze dla Welesławy z funduszu, nie chcąc tracić czasu na przelewanie własnych środków. Planował zwrócić je jeszcze tego samego dnia. „Ja!” – zaczął, ale Viktor nie pozwolił mu dokończyć.
Szarlatani zamiast medycyny. Pokręcił głową. „To przekracza wszelkie granice, Iwanie.
Współczujemy waszej żałoby, ale firma. Firma to ja. Głos Iwana był cichy, ale brzmiał stalowo.
„Stworzyłem Heliosa. Mój zespół. Moje patenty.
Moja wizja. A ty, Wiktorze Wasiljewiczu, byłeś menedżerem średniego szczebla, kiedy cię zaprosiłem. Jednak teraz posiadasz tylko 30% akcji.
Uśmiech Victora stał się lodowaty. „I zarząd. Nie poprę tej propozycji” – odezwał się nagle głos z końca stołu.
Wszyscy odwrócili się, by spojrzeć na mówcę. Nikołaj Pietrowicz Zinczenko, najstarszy z inwestorów Heliosa, 80-letni weteran branży farmaceutycznej, który rzadko uczęszczał na spotkania, spojrzał na Wiktora z miną ledwie skrywanego obrzydzenia. „Z całym szacunkiem, Nikołaju Pietrowiczu”.
Wiktor starał się zachować spokój. „Nie można ignorować faktów. Prawda jest taka, młody człowieku, że próbujesz wykorzystać osobistą tragedię Krawczenki do korporacyjnego zamachu stanu”.
Zinchenko powoli wstał, opierając się na lasce. „Znałem twojego ojca, Iwanie. Dmitrij również stawiał rodzinę ponad interesy.
I dlatego wtedy zainwestowałem w jego startup, a teraz cię wspieram. Rozejrzał się po milczącej radzie. „Każdy, kto zagłosuje za usunięciem Ivana, straci moje poparcie.
A wraz z nim dostęp do sieci dystrybucji Pharmacist U. „Zdecyduj się”. Victor zbladł.
Zinchenko kontrolował największą sieć aptek w kraju, przez którą przechodziła większość sprzedaży Heliosa. „Spotkanie zostało odroczone” – powiedział przewodniczący rady nadzorczej, nerwowo zbierając dokumenty. „Później zajmiemy się tą sprawą”.
Kiedy sala konferencyjna opustoszała, Zinczenko opadł ciężko na krzesło obok Iwana. „Dziękuję” – wyszeptał Iwan. „Nie wiedziałem, że znasz mojego ojca”.
„Bliżej, niż myślisz” – zaśmiał się staruszek. „Jak się czuje?” „Twoja żona?” „Walczy” – Iwan potarł skronie. „Tak”.
„Skomplikowane sprawy”. „I dlatego zwróciłeś się ku ludowym metodom leczenia”. W oczach Zinczenki pojawił się błysk zrozumienia.
„To długa historia” – odpowiedział wymijająco Iwan. „Życie zawsze niesie ze sobą długie historie” – powiedział Zinczenko, wstając i opierając się na lasce. „Uważaj na siebie, chłopcze”.
I nie ufaj Kovalowi. Ma chore oczy. Jesienny ogród, spowity półmrokiem, wydawał się przedłużeniem bajkowego lasu wokół chaty Welesławy.
W pokoju Lubowa unosił się zapach ziół, miodu i wosku – zapachy, które wypierały sterylną atmosferę szpitala. Welesława poruszała się płynnie wokół łóżka, nucąc coś niezrozumiałego w języku, który wydawał się jednocześnie obcy i dziwnie znajomy, jakby słyszała go we śnie lub we wczesnym dzieciństwie. Wyczerpany Iwan wrócił z gabinetu, obserwując go z progu, wahając się, czy wejść i przerwać ten dziwny rytuał.
Welesława natarła stopy Ljubow olejem, który wydzielał korzenny aromat i nadal cicho nucił. Oksana jej pomagała, podając jej napary w glinianych kubkach i świeże zioła z koszyka przy łóżku. „Mogę?” zapytał cicho.
Welesława skinęła głową, nie przerywając pracy. Iwan wszedł, rzucił marynarkę na krzesło i podszedł do łóżka. Uderzyła go zmiana, jaka zaszła w twarzy Lubow; jej skóra, jeszcze niedawno blada jak pergamin, nabrała lekkiego brzoskwiniowego odcienia.
Jej usta, spierzchnięte i bezkrwiste, wydawały się teraz łagodniejsze. „A może to tylko złudzenie światła świec, które Welesława rozstawiła w pokoju? Jak się czuje?” – zapytał, bojąc się uwierzyć w widoczne zmiany. „Jej tętno się ustabilizowało” – odpowiedziała Oksana, zerkając na monitor.
Po raz pierwszy od dwóch tygodni nie ma żadnych zakłóceń. Temperatura jest prawie w normie. „Czy to dobrze?” Ivan spojrzał na Welesławę.
„To początek” – odpowiedziała, kończąc masaż i okrywając nogi Ljubow kocem. „Ciało przypomina sobie, jak żyć”. Nalała ciemnego naparu do filiżanki i ostrożnie przyłożyła go do ust Ljubow.
Część płynu dostała się jej do ust, część spłynęła po brodzie, ale Welesława nie okazała irytacji. „Co to jest?” Iwan pochylił się i powąchał. „Zioła dla matki i dziecka” – Welesława odstawiła kubek i osuszyła usta Ljubow miękką szmatką, aby wzmocnić więź między nimi.
„Naprawdę wierzysz, że to pomaga?” – w głosie Iwana słychać było powątpiewanie. „Wiem, że to pomaga” – odpowiedziała po prostu Welesława. „Tak jak wiem, że słońce wschodzi na wschodzie”.
Skierowała się do drzwi, ale Oksana, zazwyczaj milcząca i powściągliwa, nagle chwyciła ją za rękę. „Muszę ci powiedzieć” – wyrzuciła z siebie, a jej policzki pokryły się rumieńcem. „Dziś rano, kiedy odprawiałaś ten rytuał z ziołami i pieśniami, widziałam”.
Skóra Lubow Dmitriewny zdawała się świecić od środka. Tuż nad brzuchem. Jakby świeciła tam mała latarka.
Welesława patrzyła na nią przez dłuższą chwilę. „Masz dobre oczy, dziewczyno” – uśmiechnęła się delikatnie. „Widzisz to, co niewielu ma okazję zobaczyć”.
To była jakaś sztuczka. Iwan czuł, jak serce wali mu w piersi. Jakieś urządzenie.
„Nie uzdrawiam jej” – Welesława pokręciła głową. „Matka i dziecko uzdrawiają się nawzajem. Ja tylko pomagam im sobie przypomnieć, jak to się robi”.
Wyszła, zostawiając Iwana samego z Lubowem. Usiadł ostrożnie na brzegu łóżka i wziął ją za rękę – ciepłą, nie gorącą od gorączki, ani nie zimną jak poprzednio. Wyszeptał: „Lubow”, nachylając się do jej ucha.
— Słyszysz mnie? — Nie jesteś sama. — Jesteśmy z tobą. — Ja — i. Delikatnie położył dłoń na jej brzuchu, nasze dziecko.
Czy to była jego wyobraźnia, czy też palce Lubow ledwo poruszały się w jego dłoni? Stukot jej obcasów o marmurową posadzkę holu brzmiał jak odgłos strzałów. Arina Bieriezowskaja nie tylko weszła do domu syna; wtargnęła do niego niczym generał wkraczający na terytorium wroga.
Kamerdyner ledwo za nią nadążał, próbując odebrać jej płaszcz i rękawiczki. „Gdzie on jest?” – zapytała, rozglądając się po korytarzu. „Potrzebuję mojego syna”.
„Iwan Dmitriewicz teraz odpoczywa” – kamerdyner wyglądał na zawstydzonego. Miał ciężki dzień. „A ja miałam ciężki miesiąc” – warknęła Arina.
„Proszę go poinformować o moim przybyciu”. Skierowała się w stronę schodów, ale zatrzymała się, widząc schodzącą na jej spotkanie kobietę w ciemnoniebieskiej sukience. Kobieta niosła w dłoniach kosz ziół, z którego unosił się korzenny aromat.
„Kim jesteś?” Arina spojrzała na nieznajomego badawczo. „Mam na imię Welesława” – odpowiedziała z godnością. „Pomagam Lubow Dmitriewnie”.
„Jesteś lekarzem?” Głos Ariny był zabarwiony wątpliwością. „Nie w tym znaczeniu, w jakim go używasz”. Welesława spokojnie spojrzała jej w oczy.
Coś zmieniło się na twarzy Ariny – zaskoczenie, niedowierzanie, a potem… „Rozpoznanie?” „Ty”. Nagle zbladła i chwyciła się poręczy. „Jesteś uzdrowicielką, która pomogła mojej teściowej”.
Teraz przyszła kolej na Welesławę, by wyrazić zdziwienie. „Anastazja pokazała mi twoje zdjęcie” – powiedziała Arina cicho, niemal szeptem.
„Wiele lat temu. Powiedziała, że ją uratowałeś i…” „Dmitrij”. „Jesteś Ariną” – Welesława skinęła głową.
„Żona Dmitrija”. „Teraz rozumiem”. Spojrzeli na siebie.
Dwie kobiety, rozdzielone przepaścią światopoglądów, ale połączone cienką nicią wspólnej przeszłości. „To niemożliwe” – Arina pokręciła głową. „Musisz być…” „O wiele starsza”.
Welesława się uśmiechnęła. „Wiek to pojęcie względne, Arino Pawłowno”. W tym momencie na schodach pojawił się Iwan, wychudzony, z cieniami pod oczami, ale z wyrazem stanowczości na twarzy.
„Mamo?” Wyglądał na zaskoczonego. „Co ty tu robisz?” „Chciałam zobaczyć mojego syna, który przestał odbierać telefony”. Arina spojrzała to na Welesławę, to na Iwana.
Ale najwyraźniej odkryła coś więcej. Przeszli do salonu, gdzie lokaj podał herbatę. Arina siedziała nienaturalnie prosto, jakby połknęła rózgę, z oczami utkwionymi w Veleslavie.
„Powiedziała ci?” – zapytała w końcu Arina, zwracając się do syna. „O twojej babci?”. Iwan przeniósł wzrok z matki na Welesławę. „Ale nie rozumiem, skąd wiesz?”. „Twoja babcia też była bliska śmierci w czasie ciąży” – powiedziała cicho Arina.
Lekarze orzekli, że ani ona, ani dziecko nie przeżyją. Niewydolność serca, pogłębiona niedostatkami wojny. Wzięła łyk herbaty i Iwan zauważył, że drży jej ręka.
Anastazja nigdy nie opowiedziała całej historii, jedynie, że uratowała ją wiejska uzdrowicielka. Wszyscy uznali to za fikcję, za historię kobiety dręczonej chorobą.
Albo cud. Nie wierzyłem w te bajki. Jej wzrok spoczął na Iwanie i zabłysło w nim coś na kształt skruchy.
Ale jesteś tu z tego samego powodu, co twój ojciec. On też szukał Welesławy, kiedy ja tu byłem. Zawiodła, kiedy pojawiły się z tobą problemy.
Jeszcze przed narodzinami. Co? Iwan pochylił się do przodu. Nigdy nie powiedziałeś.
Nie było potrzeby, Arina odwróciła wzrok. Wszystko było w porządku. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Welesława wstała, a jej postać nagle wydała się majestatyczna w mrocznym salonie. Krąg się zamyka, powiedziała. Trzy pokolenia Krawczenkowów pragną tego samego: życia dla tych, których kochają.
Taka jest cena daru. Jakiego daru? – zapytał Iwan. Obdarzona darem widzenia tego, co ukryte, Welesława spojrzała na niego z nieoczekiwaną czułością.
Dar przekraczania granic możliwości. Ten dar jest w twojej krwi, Iwanie Dmitriewiczu. Tak jak był we krwi twojego ojca.
Dla Iwana dni zlewały się w niekończącą się serię przejść między dwoma światami. W ciągu dnia walczył o firmę, negocjował z inwestorami, współpracował z prawnikami i odpierał coraz silniejsze ataki Viktora. Dokumenty, liczby, wykresy, prezentacje – wszystko, co jeszcze niedawno było jego żywiołem – teraz wydawało się bezsensownym rytuałem.
Wieczorem i nocą panował spokój Lubow, ciche rozmowy z nią, jakby słyszała, czytanie książek na głos, asystowanie Welesławie w jej tajemniczych rytuałach. Zielarka nauczyła go, jak mielić zioła, przygotowywać napary, szeptać pradawne słowa, które brzmiały nienaturalnie na jego ustach, ale gdzieś głęboko w nim rozbrzmiewały dziwnym echem. Oksana donosiła o drobnych, ale stałych postępach.
Ciśnienie krwi się ustabilizowało, morfologia krwi poprawiła, a nocna gorączka zniknęła. Medyczna część jego umysłu szukała racjonalnego wytłumaczenia, ale druga, obudzona przez Welesławę, zaakceptowała to, co się działo, jako normalne. Narastało fizyczne i emocjonalne wyczerpanie…
Yo Make również polubił
Czym jest anemia? Jakie pokarmy pomagają kontrolować tę chorobę?
Makowa panienka z brzoskwiniami
Domowy eliksir kwitnienia – naturalny sposób na błyskawiczny rozkwit roślin
W wieku 73 lat zregenerowałem swoją stłuszczoną wątrobę, pozbyłem się bólu stawów i zapalenia stawów, poprawiłem stan płuc i odzyskałem energię dzięki temu lekarstwu